Bankokracja

W różnych państwach Europy byłem klientem różnych banków: nie tyle z ochoty, ile z powodu obowiązujących przepisów. W Niemczech jako stypendysta nie mogłem otrzymać mojego stypendium inaczej aniżeli poprzez konto bankowe. Również przez sześć lat pobytu w Wiedniu, podczas panującego w Polsce stanu wojennego, utrzymywałem się z dopływu zagranicznych honorariów przekazywanych z Niemiec przez mego agenta. Nigdy nie miałem z dysponowaniem moimi funduszami najmniejszych kłopotów, także wówczas, kiedy honoraria autorskie przychodziły z Francji lub z Włoch. Błogie czasy owej prostoty skończyły się dopiero, kiedy znalazłem się we władzy polskich bankierów. W odrodzonej ojczyźnie rzekomo istnieje cały system ułatwień dla klientów, który polega między innymi na tym, że można mieć do swojego konta internetowy dostęp. Jednak mam wrażenie, że z każdym rokiem wszelkie operacje posiadanymi środkami płatniczymi stają się coraz bardziej skomplikowane. Dawne czasy, w których numer bankowego rachunku składał się zaledwie z kilkunastu cyfr, bezpowrotnie minęły. Obecnie konta są bodajże dwudziestosześciocyfrowe, wskutek czego nikt nie jest w stanie ich zapamiętać. Ponadto komputery bankowe sporządzają kompletnie niepojęte dla zwykłego człowieka wyciągi: znam tylko jeden bank w Krakowie, którego zestawienia przychodzące pocztą jestem w stanie bez większego wysiłku zrozumieć. Pomimo obietnic personelu banki bardzo niechętnie i ociężale zabierają się do zmiany oprogramowania na bardziej przyjazne dla udręczonych klientów. Natomiast sprawnie postępuje nieustanna komplikacja i przymusowe przesiedlanie z jednych kont na inne, które uzyskują z natchnienia wielmożnych bankowców coraz to nowe i dłuższe, coraz trudniej dające się zapamiętać numery. Wskutek tych doświadczeń pojąłem rzecz właściwie od lat już oczywistą. Jej prostotę zasłaniały mi jedynie niezliczone hałasy dotyczące afer i matactw korupcyjnych, jakimi zajmuje się świat tzw. polityki. Zrozumiałem, że nie żyjemy obecnie ani w demokracji, ani w autokracji, ani nawet w eurokracji, lecz po prostu w bankokracji. Pospolicie nazywają ją złośliwym nowotworem biurokratycznym, który każdego klienta czy też pracownika będącego posiadaczem konta tumani i przestrasza, lecz w najmniejszej mierze nie śmieszy. Być może, znajdują się gdzieś w Polsce jeszcze banki działające ze zwyczajną sprawnością, takie, do których można się dotelefonować i których wyciągi jest w stanie przeczytać i zrozumieć człowiek bez wyższych studiów ekonomicznych. Jak dotąd, poza wspomnianym pojedynczym wyjątkiem, nie spotkałem takich finansowych instytucji na terenie naszego kraju. Co prawda wiadomo, że odwoływanie się do czasów Polski Ludowej jest rzeczą naganną, niemniej podówczas nigdy nie miałem najmniejszych problemów z podejmowaniem części honorariów w okienku kasowym, gdyż wystarczyło do tego zwykłe wypełnienie i podpisanie czeku. Za tamtą epoką momentami odczuwam prawdziwą żałość i tęsknotę. 30 czerwca 2004 r. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 28/2004

Kategorie: Felietony