Dla polskiego widza dobry serial to norma Monika Powalisz – pomysłodawczyni i scenarzystka serialu „Belfer” W wielu wywiadach pani i współscenarzysta „Belfra” Jakub Żulczyk mówicie, jak zrodził się pomysł, jak wyglądały praca i podział obowiązków. Ale kiedy przyszła pani do głowy myśl: zrobiłabym własny serial? Albo: zrobiłabym to lepiej niż w serialu X? – Z Jakubem Żulczykiem od dłuższego czasu się przyjaźniliśmy, oglądaliśmy wspólnie dużo filmów i seriali – kilka lat temu przetoczyła się przez stacje telewizyjne serialowa fala, ze skandynawskimi kryminałami na czele. Doszliśmy do wniosku, że sami chcielibyśmy taki serial napisać, pod warunkiem że rozgrywałby się w polskich realiach. Oboje mieliśmy doświadczenie literackie – ja jako dramatopisarka, Kuba jako pisarz. Uczepiliśmy się tego pomysłu na następne kilka lat. Czy takie seriale jak „Wataha”, „Belfer”, „Artyści” zapowiadają odejście od seriali codziennych, sag rodzinnych i paradokumentów na rzecz telewizji jakościowej? – Nie zastanawiałam się nad popularnością paradokumentów, bo takich produkcji nie oglądam. Koncentruję się na oglądaniu seriali ambitniejszych, chodzę regularnie do kina. Uważam, że polski widz jest świetnie zorientowany i przywykł już do telewizji jakościowej – dla niego dobry serial to norma. Popularność polskich seriali bierze się stąd, że widzowie chcą oglądać produkcje oparte na naszych realiach – oryginalne, a nie przeszczepione formaty, w których zawsze coś zgrzyta. W ostatnich latach ten zwrot jest bardzo widoczny – chodzenie do kina czy oglądanie rodzimych seriali nie jest już obciachem. Przy pierwszym sezonie trudno było „Belfrowi” uciec od porównania z „Miasteczkiem Twin Peaks”. Skąd w nas, widzach, potrzeba, żeby wszystko etykietować jako „polską wersję serialu X”? Amerykanie nadal robią najlepszą telewizję? – Amerykanie bez wątpienia robią najlepszą telewizję, jeśli chodzi o warunki i przygotowanie samej produkcji. To przemysł, w którym obowiązują określone standardy i wysoki stopień profesjonalizacji zawodowej, o jakiej w Polsce można tylko pomarzyć. Dlatego nawet oglądając słabszy scenariuszowo serial, widz ma złudzenie doskonałości (kostiumy, scenografia, dokumentacja, zdjęcia). Proszę zwrócić uwagę, jak niewiele głośnych seriali zza oceanu to oryginalne produkcje – nawet „Homeland” był formatem izraelskim, z czego niewielu widzów zdaje sobie sprawę, podobnie jak „House of Cards”. Porównań w świecie kultury popularnej nie da się uniknąć. Przyklejanie etykietek wynika z kompleksów. Pisząc „Belfra”, byliśmy na to wyczuleni, ale przecież od skojarzeń i odwołań nie da się uciec w stu procentach – wszyscy funkcjonujemy w obiegu tej samej serialowej kultury. Zdaniem krytyków zapotrzebowanie na seriale z silnymi postaciami kobiecymi jest już zaspokojone. Jako widzka czuje się pani usatysfakcjonowana postaciami kobiet? Czy „Orange is the New Black”, „Dziewczyny” albo „Opowieść podręcznej” znajdują się na pani liście do obejrzenia? – Silne postacie kobiece doszły do głosu w świecie serialowym, ale nie u nas. Nie wiem, czy ten trend jest już wyczerpany – powtórzę, na pewno nie u nas. W tym roku obejrzałam „Opowieść podręcznej” i serial „I Love Dick”, który w ogóle nie został zauważony przez polską krytykę, a szkoda, bo to dobry przykład do analizy – na każdym poziomie – począwszy od formatu, a skończywszy na scenariuszu (adaptacja biograficznej książki Chris Kraus). „Dziewczyny” z kolei były dla mnie bardzo „nowojorskie” i momentami naiwne – wyrosłam już z problemów bohaterek i temat „dziewczyńskości” nie dotyka mnie tak bardzo. Nie tworzę żadnych list – seriale oglądam bardzo wybiórczo. Ostatnio wróciłam do starego „Twin Peaks” – takie powroty bywają bardzo pouczające. Pewnie Netflix jest dla pani jednym z podstawowych narzędzi poszukiwania repertuaru. Niedawno zapowiedziano pierwszą produkcję platformy z polskim udziałem. Agnieszka Holland i Kasia Adamik opowiedzą alternatywną historię Polski po 1982 r., wedle której ZSRR nie upadł. – Wiadomość, że Agnieszka Holland z córką będą przygotowywać serial dla Netflixa, bardzo mnie ucieszyła. To, że platformy typu Netflix czy Showmax powoli wchodzą do nas, jest bardzo istotne, bo wprowadzi na polskim rynku producenckim realną konkurencję. Szkoda, że w pierwszym Netflixowym projekcie z polskim udziałem zabrakło naszych scenarzystów – mam nadzieję, że w przyszłości to się zmieni. Odnoszę wrażenie, że scenarzysta