Więźniom, tak jak w obozach hitlerowskich, nadawano numery, które musieli podawać zamiast imienia i nazwiska Bereza Kartuska, kompletnie zapomniana jedna z najbardziej haniebnych kart w historii Polski, niespodziewanie zaczyna się pojawiać w gorączce dyskusji nad sprawami bardzo dziś aktualnymi. Jako straszak. Jako miejsce, gdzie należałoby wysłać przeciwników politycznych. Tego rodzaju opiniom nie ma się co dziwić, skoro przeczytać można coś takiego: „Zawsze bronię Berezy Kartuskiej na lekcjach. Bereza Kartuska wtedy to nie jest Bereza Kartuska dzisiaj. Trzeba też zadać pytanie, czy ci, którzy byli w Berezie, rzeczywiście zbudowaliby bardziej wolnościową Polskę. A może otworzyliby jeszcze więcej Berez? Mam wrażenie, że większość z nich zamykałaby swoich przeciwników w jeszcze lepszych obozach”. Te słowa muszą szokować, tym bardziej że wypowiedział je Jan Wróbel, publicysta, nauczyciel historii w I Społecznym Liceum Ogólnokształcącym w Warszawie. Są usprawiedliwieniem, żeby nie napisać pochwałą Berezy Kartuskiej, o której tak mało Polaków wie. Po kuriozalnym procesie i wyroku na gen. Czesława Kiszczaka nasiliły się takie głosy jak publicysty „Super Ekspressu” Tadeusza Płużańskiego: „Szef bezpieki w PRL został prawomocnie skazany na dwa lata więzienia za wprowadzenie stanu wojennego. Niestety – w zawieszeniu. Bo zbrodniarze komunistyczni – tak jak niemieccy – powinni trafiać za kratki. Najlepiej do Berezy Kartuskiej. (…) Mam nadzieję, że podtrzymanie wyroku na Kiszczaka spowoduje pociągnięcie do odpowiedzialności innych żyjących komunistycznych bandytów. Że nie będą ich chronili resortowi lekarze i sędziowie, różni Kryżowie, Tuleyowie czy Łączewscy (dwaj ostatni specjaliści od wyroków na CBA Mariusza Kamińskiego). Że do tej współczesnej Berezy Kartuskiej trafią nie tylko czerwoni zbrodniarze, lecz także propagandyści, by wymienić tylko Joannę Senyszyn”. Nazwisk na „liście Płużańskiego” jest więcej. „W Berezie Kartuskiej zamknąłbym współczesnych komunistów i pochwalał ich bicie” – to pragnienie autora książek historycznych Piotra Zychowicza. Monarchista Adam Danek z kolei pisze: „Niektórzy kamraci p. [Jarosława] Kurskiego przechwalają się, że pewnie niedługo przyjdzie po nich w nocy ABW. Dlaczego nie? Dobrze by im zrobiła ścieżka zdrowia według wzorów z Berezy Kartuskiej. Albo Brześcia”. Na te słowa nakładają się internetowe wpisy, oczywiście anonimowe, mówiące, kogo spośród ludzi koalicji rządzącej (i nie tylko z niej) widzieliby w obozie koncentracyjnym internauci. Szczególnie młodzi, czytając i słysząc takie opinie, pytają, czym naprawdę była Bereza Kartuska. Dlatego uznaliśmy, że warto przypomnieć to miejsce, a przede wszystkim, co się działo za murami tego polskiego obozu koncentracyjnego. Jak doszło do haniebnej decyzji o jego utworzeniu i kogo sanacyjna władza wysyłała do Berezy. Warto też wspomnieć o procesie brzeskim (1931-1933), który również kładzie się cieniem na rządach Piłsudskiego. Paweł Dybicz „Przy furtce stało dwóch policjantów z gumowymi pałkami policyjnymi w rękach, którymi okładali przechodzących i nawoływali: »Szybciej, biegiem«. Biegnąc dalej, zauważyłem wyciągnięte dwa sznury policjantów i cywilów (jak się później dowiedziałem – przestępców kryminalnych), zaopatrzonych w specjalne »bykowce«, sękate kostury, koły. Każdy z więźniów musiał przejść przez wyciągnięty w ten sposób »korytarz« policjantów i kryminalistów, którzy wrzeszcząc w niebogłosy: »Biegiem, skurwysyny, biegiem, kurwa wasza mać, biegiem, nie bójcie się, jeszcze was nie wieszamy!« – okładali trzymanymi w rękach narzędziami biegnących więźniów. (…) Kiedy znaleźliśmy się na placu, każdy musiał położyć się twarzą do ziemi w następstwie wydanej komendy: »Od czoła padnij, kłaść się na pyski«. Następnie policjanci na tę zbitą masę ludzi wchodzili i depcząc po ludziach, bili ich pałkami gumowymi, krzycząc: »Nie podnosić łbów, mordy do ziemi!«” – tak wspominał swój pobyt w Berezie Kartuskiej Franciszek Klimka, Polak ze Śląska Opolskiego, skierowany do obozu 5 września 1939 r. za to, że miał niemieckie obywatelstwo. Czytając tę relację, nietrudno zauważyć podobieństwo do tzw. powitania więźniów w hitlerowskich obozach koncentracyjnych. Jego celem było maksymalne sterroryzowanie nowo przybyłych jeszcze przed ich formalną rejestracją, żeby stłumić w nich choćby najmniejszą chęć oporu. Takie skojarzenie nasuwa się też w związku z wysługiwaniem się przez załogę obozową kryminalistami w zastraszaniu więźniów politycznych i nadzorze nad nimi. Ale o tym w 2014 r., roku okrągłych rocznic, m.in. 100-lecia wybuchu I wojny światowej, 70-lecia powstania warszawskiego czy 25-lecia transformacji