Już w 2015 r. będzie w Berlinie ok. 300 tys. mieszkań komunalnych, a w następnych kilku latach ich liczba wzrośnie do 400 tys. Klaus Wowereit– były nadburmistrz i premier miasta-landu Berlina, były wiceszef SPD Po 13 latach, w grudniu ub.r., zrezygnował pan z funkcji nadburmistrza Berlina. Sympatycy twierdzą, że wieńczy to karierę wybitnego polityka, który jak nikt inny od czasów Willy’ego Brandta zaangażował się w rozwój stolicy Niemiec. Oponenci natomiast uważają, że dymisja jest logicznym finałem kompromitacji. Która wersja jest prawdziwa? – Nie ukrywam, że wolałbym odejść w innej atmosferze. Mam jednak ostrożne podejście do sondaży. Przez ponad 10 lat mile łechtały moją próżność, pod koniec były nieco mniej przyjazne. Po ujawnieniu kolejnych kłopotów z otwarciem lotniska opozycyjna Partia Piratów zaczęła zbijać punkty na polemice ze mną. Ciekawe, że dwa dni po mojej dymisji opublikowano nowe sondaże, w których nie byłem już na ostatnim miejscu. Mimo usilnych starań opozycji oraz niektórych redaktorów mediom nie udało się wzbudzić w berlińczykach całkowitej niechęci do mnie. Latami budził pan przede wszystkim podziw uporem w rozbudowywaniu zjednoczonej stolicy. Jakie wydarzenia wspomina pan najmilej? – Szczególnym, jeśli nie przełomowym wydarzeniem były na pewno mistrzostwa świata w piłce nożnej w 2006 r. w Niemczech. Sposób, w jaki Berlin udźwignął tę wielką imprezę, zrobił na świecie wrażenie. Odtąd nic już nie było takie jak przedtem. Przyczyniliśmy się też z pewnością do znakomitej reputacji Berlina jako metropolii kultury i sztuki. To bez wątpienia nasz kapitał, który przyciąga zarówno turystów, jak i nowych mieszkańców. Powstaje coraz więcej nowych firm, zarządzanych przez energicznych młodych ludzi z całego świata. To obnażyło jednak inne problemy, choćby te związane z brakiem wolnych mieszkań. Jeszcze 10 lat temu, czyli u zarania „ery Wowereita”, prawie w każdej dzielnicy Berlina były puste mieszkania. Dziś ubieganie się o wolną kwaterę w śródmieściu przypomina wieloosobowy casting. Jednocześnie rosną czynsze… – Według najnowszych wyliczeń Ministerstwa Budownictwa, stawki istotnie poszły nieco w górę, w centralnych dzielnicach nawet o 10%, ale to nie wynika jedynie z błędów polityków, lecz przede wszystkim ze zmian demograficznych i społeczno-obyczajowych. W Berlinie żyje wielu singli, których często nie stać nawet na wynajem skromnego mieszkania. To zaś nie tylko powoduje ogromne problemy socjalne, ale także wpływa na cenę śródmiejskich mieszkań. Zresztą już za mojego poprzednika, Eberharda Diepgena, budownictwo komunalne kulało i tak na dobrą sprawę dopiero my wzięliśmy ten problem na klatę. Natomiast mój następca, Michael Müller, przedstawił w styczniu nowe projekty, które pozwalają z optymizmem patrzeć w przyszłość. Już w 2015 r. będziemy mieć w Berlinie ok. 300 tys. nowych mieszkań komunalnych i na wynajem, a w następnych kilku latach ich liczba wzrośnie do 400 tys. Lotnisko widmo Opozycja w Izbie Deputowanych zarzucała Müllerowi, że w ten sposób odwrócił uwagę od większego problemu, jakim jest port lotniczy im. Willy’ego Brandta. Jedna z najdroższych inwestycji publicznych Berlina pozostaje gigantycznym placem budowy. Czy to nie jest pana największą porażką? – Z całą pewnością tak, choć wbrew opinii narzucanej przez media nie jestem jedynym winnym w tej sprawie. Kilku ekspertów oceniających kwestie techniczne dopuściło się skrajnych błędów i zaniechań, które nie zostały jeszcze w pełni wyjaśnione. Gorzej, że teraz próbują uniknąć odpowiedzialności. Gdy pojawiają się problemy, nagle nikogo nie ma. Lotnisko miało kosztować 2,5 mld euro, dziś jego całkowity koszt ma się zamknąć w kwocie 5,4 mld euro. Miało zostać otwarte w 2012 r., obecnie media donoszą, że uroczystego przecięcia wstęgi doczeka się w 2017 r. Miesięczne utrzymanie nieczynnego lotniska kosztuje miliony. Był pan szefem rady nadzorczej BER i nie miał rozeznania w tej sprawie? – Też bardzo przeżywam tę sytuację i niekiedy rozumiem, że media piszą o mojej kompromitacji. Po każdym skandalu szukają kozła ofiarnego, licytując się, kto szybciej go znajdzie. Jako burmistrz Berlina byłem najbardziej rozpoznawalnym członkiem rady nadzorczej i niezwykle trudno było zatrzymać medialny szturm, nawet jeżeli w radzie zasiadali także politycy z Poczdamu. Nie zapominajmy, że to nie tylko berliński projekt. Ale rada nadzorcza nie może ponosić całej odpowiedzialności za wszystkie niedociągnięcia, zwłaszcza jeśli chodzi o zagadnienia
Tagi:
Wojciech Osiński