Uciekali przed wojnami, sport uprawiali dla zabicia czasu w obozach. Igrzyska to dla nich szansa na lepsze życie Na lotnisku w Rio de Janeiro pojawiło się ich dwa tygodnie temu trzynaścioro. W większości czarnoskórzy (choć są wśród nich również etniczni Arabowie), wysocy, dobrze zbudowani, ubrani w pasujące do siebie, choć nietypowe dla reprezentacji narodowej białe dresy, maszerowali, ciągnąc wielkie torby sportowe i z uśmiechem odpowiadając na pytania reporterów. Z pozoru nie ma co się dziwić – największe miasto Brazylii gości w tym roku igrzyska olimpijskie, do Rio przyjechało ok. 12 tys. sportowców z 205 krajów. Ta jedna, 206. reprezentacja, złożona z trzynaściorga młodych ludzi, będzie inna niż wszystkie. Po raz pierwszy w historii igrzysk w zawodach wystąpi bowiem drużyna niereprezentująca żadnego państwa, choć tak naprawdę niosąca ze sobą do Brazylii historię wielu narodów i setek milionów ludzi. To olimpijska reprezentacja uchodźców. Bieg ćwiczony w obozie Pochodzą głównie z krajów ogarniętych trwającymi od lat, czasem dekad, wewnętrznymi konfliktami zbrojnymi – Sudanu Południowego, Somalii, Konga, Syrii. Większość dopiero niedawno zaczęła trenować w profesjonalnych warunkach, używając zaawansowanego sprzętu. Żadne z nich nie miałoby na to szansy, gdyby nie zdecydowało się na ucieczkę z ojczyzny. Garkuouth Puok Diep, który w Rio pobiegnie w maratonie, pochodzi z Sudanu Południowego, choć ostatnie kilka lat – sam dokładnie już nie pamięta ile – spędził w obozie dla uchodźców w Kenii. Biegać na poważnie zaczął pięć lat temu – walcząc z nudą i nadmiarem wolnego czasu w oczekiwaniu na kolejne wizyty wolontariuszy UNHCR lub wieści z ojczyzny. Bieganie na długich dystansach było sposobem na wyciszenie umysłu, uwolnienie się od demonów przeszłości. A to nie było łatwe. Kiedy Diep miał 12 lat, jego wioskę najechały zbrojne bojówki – do końca nie wiadomo nawet czyje. W wielu krajach Afryki, zwłaszcza tak niestabilnych jak Sudan przed podziałem na północ i południe, masowych mordów dokonywały już nie regularne oddziały wojska czy występujący pod wspólnym szyldem partyzanci, ale małe grupy zmilitaryzowanych bandytów, często gwałcących i zabijających przypadkowe ofiary pod wpływem silnych narkotyków i alkoholu. Chłopak wyszedł na centralny plac swojej wioski i usłyszał doskonale znany w tej części świata dźwięk – salwę z karabinu AK-47. Nie wiedział, co robić, zaczął więc uciekać. Bieg był wtedy dla niego ratunkiem – dziś jest szansą na lepsze, godne życie. Dla Diepa, podobnie jak dla pozostałych członków uchodźczej reprezentacji, droga do igrzysk była dłuższa niż dla ich rywali, z którymi lada moment zmierzą się na olimpijskich arenach. On sam, tak jak wielu mistrzów biegów długodystansowych z Etiopii czy Kenii, biegał boso. Dlatego kiedy w obozie pierwszy raz dostał od wolontariuszy buty sportowe, zakończył trening po kilku minutach – z bólu. Nieprzyzwyczajone do jakiegokolwiek, nawet miękkiego, elastycznego obuwia mięśnie stóp natychmiast dały o sobie znać, podobnie jak inne ułożenie ciała w czasie biegu. Diep musiał zatem zaczynać tam, gdzie inni nie zdążą nawet pomyśleć o rozgrzewce. Ból mu jednak niestraszny – doskonale wie, że prędzej czy później się pojawi. Jego słowa trudno uznać za bon mot rzucony na odczepnego dziennikarzom. Sportowcy reprezentujący w Rio uchodźców całego świata ból czuli częściej i wyraźniej niż większość pozostałych olimpijczyków. Reprezentanci 60 milionów Ich start na igrzyskach stał się realny w marcu, gdy wybrany niedawno przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Niemiec Thomas Bach, medalista olimpijski w szermierce, z zamiłowania działacz sportowy, a z wykształcenia prawnik zafascynowany prawami człowieka i obroną wykluczonych, poinformował, że w Rio wystąpi „drużyna, która nie będzie reprezentować jednego kraju, ale wszystkich tych, którzy swojego kraju nie mają”. O starcie w drużynie uchodźców nie decydowały przede wszystkim wyniki sportowe. Liczyła się historia – niestety często tragiczna, naznaczona śmiercią najbliższych i latami tułaczki. Z początkowej grupy 42 zawodników, uprawiających najróżniejsze dyscypliny (nie tylko biegi, ale i dżudo czy pływanie), działacze MKOl wybrali ostatecznie kilkunastu. Podczas transmisji telewizyjnych przy ich nazwiskach nie będzie żadnej flagi narodowej – zbyt wiele nowych lub starych, nieznanych lub nieuznawanych wzorów