Biały Dom w cieniu dziurkacza

Biały Dom w cieniu dziurkacza

Amerykanie ostrzegają Gore’a: Nie kłóć się, bo przegrasz nie tylko wybory Kwadratowy strzęp papieru, tzw. chad, wypchnięty z karty wyborczej, stał się w ostatnich tygodniach tematem z pierwszych stron gazet. Politycy, wolontariusze liczący głosy w kilku hrabstwach stanu Floryda, a także zwyczajni Amerykanie dyskutują bez końca na ten temat, a dokładnie – po pierwsze – na temat jakości amerykańskich dziurkaczy i – po drugie – na temat tzw. prawdziwej intencji wyborcy. W takich okręgach jak Miami Dade, Palm Beach czy Broward dorośli ludzie całymi minutami – co pokazują na żywo stacje telewizyjne – spierają się, przeglądając po raz “enty” kolejne karty z wyborów 7 listopada, komu przyznać głos w prezydenckiej rywalizacji. W przeciwieństwie do pierwszych dni po wyborach, kiedy Demokraci generalnie kwestionowali kształt kart wyborczych w stanie Floryda (choć sami wcześniej go zaakceptowali) i tym tłumaczyli przewagę George’a Busha Jr. nad ich kandydatem, Alem Gore’m, teraz dyskusje dotyczą tzw. intencji wyborcy. Okazało się bowiem, że wiele kart zamiast “chadów” – całkowicie usuniętych z kartoników wyborczych – ma je jedynie naderwane lub lekko wybrzuszone. Powstały w związku z tym nawet specjalne określenia, np. “chad” ledwie zarysowany dziurkaczem nazywa się “dołek” (dimple), a “chad” solidnie wybrzuszony jest “ciężarny” (pregnant). Pół biedy, jeśli taki np. “ciężarny” kwadracik papieru jest na karcie do głosowania jeden. Ręczne liczenie głosów wykazało jednak, że na tysiącach kart obok siebie znajdują się “chady” ciężarne, dołkowate i całkowicie urwane, albo np. dwa “chady” ciężarne. Nierzadko nie sposób ustalić, co wyborca chciał naprawdę powiedzieć, czyli na kogo w istocie głosował. Liczący głosy zwolennicy Demokratów upierają się w takich momentach, że na pewno chodziło o Ala Gore’a, bo “przecież nikt nie głosowałby np. na Pata Buchanana”. Powstało przy tej okazji wiele, pisanych oczywiście na chybcika, prac specjalistów od amerykańskiego systemu wyborczego, którzy próbują znaleźć rozwiązanie tej kwadratury koła. Co trzeźwiejsi komentatorzy zadają jednak pytanie – czy w tym szaleństwie nie kryje się zaprzeczenie demokracji? Nie tylko bowiem w USA, ale także w innych państwach, z zasady, za ważne uznaje się te głosy, które nie pozostawiają najmniejszej nawet wątpliwości co do intencji wyborcy. Wszystkie inne uznaje się za nieważne, czyli trafiają do kosza. Ubiegły tydzień nie zmienił wiele w tej – po trosze paradoksalnej, po trosze karykaturalnej – sytuacji. Ręczne liczenie głosów i debaty na temat “chadów” wywoływały protesty zwolenników Busha Juniora. Środowa decyzja hrabstwa Miami Dade, które zaprzestało kolejnych przeliczeń, bo tamtejsi wyborczy rachmistrze uznali, że nie ma to sensu, sprowokowała głosy oburzenia ze strony Demokratów. Ręce pełne roboty miały sądy. Ale i amerykańska trzecia władza wydaje się już być zmęczona przedłużającym się kryzysem wokół nowego prezydenta. Złożony w całości ze zwolenników Demokratów Sąd Najwyższy Florydy uznał więc, co prawda, najpierw prawo do ręcznego liczenia głosów, ale za to wyznaczył nieprzekraczalny termin ostatecznego określenia wyników na niedzielę, 26 listopada. W czwartek, czyli w dzień amerykańskiego Święta Dziękczynienia, kiedy Demokraci złożyli kolejny pozew z żądaniem, by nakazać hrabstwu Miami Dade (po zaprzestaniu rachunków) dalsze liczenie “chadów”, sędziowie – jak określił to dziennik “Miami Herald” – po prostu “już się wkurzyli”. “Pozew został bezwarunkowo odrzucony. Nie będzie zgody na żadne dalsze wnioski w tej sprawie”, ogłosił rzecznik sądu, Craig Waters. “Pierwsza rozsądna decyzja”, oświadczyła natychmiast republikańska sekretarz stanu Floryda, Katherine Harris, która już tydzień temu chciała “przerwać tę farsę”. Popierający Demokratów Christopher Warren stwierdził jednak z kolei: “Sędziom nie chciało się oderwać od świątecznego indyka i stąd taka decyzja”. W gruncie rzeczy chyba nie poszło jednak o stygnące (w wypadku konieczności rozpatrzenia i tego pozwu) mięso indyka, ale o narastające przeświadczenie sędziów, że w coraz bardziej zaciekłej prawniczej batalii o sposoby liczenia głosów, a tak naprawdę o to, kto będzie nowym prezydentem Stanów Zjednoczonych, wymiar sprawiedliwości w Ameryce był w ostatnich tygodniach traktowany przez oba sztaby wyborcze, ale zwłaszcza przez adwokatów Ala Gore’a, w sposób wybitnie instrumentalny. “Jeśli tak dalej pójdzie, czeka nas seria nowych procesów w sprawie wyników elekcji i to nie tylko w stanie Floryda”, ostrzegł nie bez racji

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 48/2000

Kategorie: Świat