Biblioteki spisane na straty

Biblioteki spisane na straty

Fot. Lukasz Szelemej/East News Szczecin, 28.01.2016 Uczniowie i nauczyciele ze Szkoly Podstawowej nr 56 w Szczecinie bili nieoficjalny rekord w jednoczesnym czytaniu ksiazek.

Szkolna biblioteka staje się fikcją, bo jak inaczej określić miejsce czynne przez godzinę w tygodniu? Zapiski bibliotekarki Od 18 lat pracuję w bibliotece szkolnej i od 18 lat słyszę o kryzysie czytelnictwa w Polsce. Politycy kiwają głowami: „Tak, czytanie to ważna sprawa, trzeba przeciwdziałać kryzysowi”. Kiwają głowami, choć tak naprawdę nic ich to nie obchodzi, sami nie czytają i nie rozumieją, o co tyle szumu. Głośno tego nie mówią, bo na szczytach władzy ciągle jeszcze wypada udawać, że się czyta. Na szczeblach samorządowych jest już inaczej – nieczytanie nie jest żadnym powodem do wstydu. Kiedy w swoim samorządzie upominam się o pomoc dla bibliotek szkolnych, słyszę: „Moi wyborcy czekają na drogi”, „Ja nigdy nie chodziłem do biblioteki szkolnej, a wyszedłem na ludzi”, „Pani tu o jakichś bibliotekach, a są ważniejsze sprawy”. Ważniejsze sprawy niż biblioteki szkolne mają dyrektorzy szkół, samorządy, kuratoria, Ministerstwo Edukacji Narodowej, posłowie i senatorowie. Dlatego rzeczywistość polskich bibliotek szkolnych to przestarzałe księgozbiory, rozpadające się meble, dogorywające komputery i zerowe budżety na zakupy nowości. Oszczędza się na remontach i wyposażeniu bibliotek, oszczędza się także na etatach bibliotekarzy. Z powodu tego oszczędzania biblioteka w szkole staje się fikcją, bo jak inaczej można określić sytuację, że jest czynna jedną godzinę w tygodniu? Sposób myślenia samorządowców jest zawsze taki sam: „Za mała subwencja oświatowa? Oświata drenuje miejski budżet? Poszukajmy oszczędności. Nie możemy zabrać dzieciom matematyki czy polskiego, ale po co im biblioteka? Ile osób tam pracuje? Dwie na 1,5 tys. uczniów? Wystarczy jedna. Jedna na 300 uczniów? Wystarczy jej jedna trzecia etatu, jedna czwarta, jedna szósta…”. Biblioteka tętni życiem Skąd się bierze takie lekceważące traktowanie bibliotek przez tych, którzy decydują o ich losach? Może to uraz z dzieciństwa? Od wielu dorosłych słyszę, że swoje szkolne biblioteki wspominają jako miejsca, w których nic się nie dzieje, a bibliotekarki z nudów piją kawę. Takie biblioteki zdarzają się i dzisiaj, bo nierzadko trafiają do nich osoby zupełnie swoją pracą niezainteresowane. Nauczycielowi jakiegoś przedmiotu brakuje kilku godzin do etatu, więc uzupełnia sobie ten etat w bibliotece i ani mu w głowie rozwijanie czytelnictwa. Albo starsi nauczyciele, wypaleni zawodowo, ze zdartymi gardłami, przeczekują w bibliotece lata dzielące ich od emerytury i nie życzą sobie, aby uczniowie im w tym czekaniu przeszkadzali. Ta sytuacja uderza w bibliotekarzy szkolnych pracujących z pasją, uderza też we mnie. Pracuję w bibliotece szkolnej w Augustowie. W mojej bibliotece wiele się dzieje, nie mam ani chwili na nudę i plotkowanie, a im więcej dzieci do mnie przychodzi, tym bardziej jestem zadowolona. Klasy I-III co tydzień spędzają u mnie jedną lekcję. Czytam im najlepszą współczesną literaturę dziecięcą, a jej fragmenty dobieram tak, żeby stały się pretekstem do dyskusji o ważnych dziecięcych sprawach. Organizuję imprezy czytelnicze: Międzynarodowy Miesiąc Bibliotek Szkolnych, Dzień Pluszowego Misia, Światowy Dzień Książki, Ogólnopolski Tydzień Czytania Dzieciom. W bibliotece odbywają się wtedy konkursy i zajęcia czytelnicze dla wszystkich klas – od najmłodszych z podstawówki po najstarsze z gimnazjum. Czytamy np. fragmenty książek o miłości i tworzymy w grupach poradniki dla zakochanych nastolatków albo na podstawie fragmentów książek przygodowych kręcimy scenki w konwencji kina niemego. Z młodszymi uczniami czytamy książki o misiach, smokach, krasnoludkach, a potem dzieci rywalizują w konkurencjach związanych z tymi bajkowymi postaciami. Te imprezy i zajęcia przynoszą efekt – dzieci przychodzą do biblioteki i wypożyczają książki. Dobrze, że mają co wypożyczać, bo w innych bibliotekach szkolnych nie jest to takie oczywiste. W wielu na półkach stoją rozpadające się książki z lat 80. i niewiele więcej. U mnie też tak było jeszcze 10 lat temu, ale po bezskutecznym zwracaniu się do dyrektora po pieniądze na nowości wzięłam sprawy w swoje ręce. Prośby o pomoc w odnowieniu księgozbioru kierowałam do wydawnictw, do lokalnych przedsiębiorców, do nauczycieli i rodziców uczniów. Udało się – tą drogą zdobyłam wiele książek. Największymi darczyńcami jesteśmy ja i mój mąż – przez lata kupiliśmy do biblioteki ponad 700 książek i kupujemy nadal. Kupujemy poza tym wiele innych rzeczy – pomoce dydaktyczne, nagrody w konkursach, dekoracje do biblioteki, gry planszowe, audiobooki i odtwarzacze do audiobooków, żeby dzieci w bibliotece dobrze się czuły i miały

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 46/2016

Kategorie: Kraj