Biedak Dorn

Biedak Dorn

Swego czasu marszałek Sejmu Ludwik Dorn był łaskaw nazwać pełnomocnika Jerzego Krauzego, mecenasa Brochwicza, „kwintesencją patologii służb specjalnych”. To piękne i jakże głębokie w swej wymowie określenie nie spodobało się czegoś mecenasowi Brochwiczowi. Uznał on, że narusza ono jego dobra osobiste, a nadto pomawia go o takie właściwości, które mogą zaszkodzić mu w opinii publicznej i podważyć do niego zaufanie potencjalnych klientów. Postąpił więc konsekwentnie. Postanowił pozwać Dorna do sądu cywilnego o naruszenie dóbr osobistych i wnieść prywatny akt oskarżenia do sądu karnego. Jako że adwokat nie powinien z wielu względów działać we własnej sprawie, Brochwicz poszedł do innego znanego adwokata, Zbigniewa Ćwiąkalskiego, i udzielił mu stosownych pełnomocnictw. Mecenas Ćwiąkalski (wtedy jeszcze nie minister sprawiedliwości) napisał zarówno pozew, jak i prywatny akt oskarżenia przeciwko Dornowi. Problem w tym, że Dorn, choć przestał być marszałkiem Sejmu, nadal jest posłem i chroni go immunitet. Nie można więc skutecznie pozwać go ani oskarżyć bez zgody Sejmu. W międzyczasie pełnomocnik Brochwicza został ministrem, musiał więc Brochwicz szukać innego adwokata. Ale również w międzyczasie, zresztą zupełnie niedawno, Sejm obradował nad ograniczeniem immunitetu poselskiego. Pełna demagogii debata, obliczona na odbiór, a zapewne nawet zachwyt opinii publicznej, odbyła się w dniu 8 maja. Ileż w niej padło komunałów: „wszyscy muszą być równi wobec prawa”, „posłowie nie mogą unikać odpowiedzialności tylko dlatego, że są posłami”, „posłowie nie mogą być bezkarni!”. Rozpoczęto więc prace nad zmianą konstytucji, aby te „niesłuszne przywileje” znieść. Słuchający tej debaty mec. Brochwicz zapewne pewien był sukcesu. Przy takich poglądach większości sejmowej na sprawę immunitetu, sprawa zwolnienia z niego posła Dorna wydała mu się zapewne błahostką i jedynie formalnością. Nie docenił Wysokiej Izby! Co innego pleść demagogiczne komunały w czasie transmisji telewizyjnej, w przekonaniu, że to, co się plecie, to jest akurat to, co znaczna część elektoratu chciałaby usłyszeć, co innego, gdy się przechodzi do konkretów. A konkretem było głosowanie nad uchyleniem immunitetu Dornowi. Tym, którzy tego nie odnotowali w pamięci, przypomnę : Sejm Dornowi immunitetu nie uchylił! Przy okazji poseł Dorn wypowiadał się kilkakrotnie w tej sprawie. Zarówno przed komisją sejmową, jak i na posiedzeniu plenarnym Sejmu, no i oczywiście w mediach. Zapewnił w tych wszystkich wystąpieniach, że w dalszym ciągu uważa mec. Brochwicza „za kwintesencję patologii służb specjalnych” i wątek ten wielokrotnie uzasadnił, rozwinął, pogłębił i wzbogacił. Brochwicza systematycznie nazywał „pułkownikiem” i przypasowywał fragmenty jego biografii do dobrze znanych PiS-owskich urojeń i obsesji na temat układu i spisków. Doszedł nawet do nowych ustaleń. Opierając się na paszkwilu, jaki w „Dzienniku” napisano o obecnym szefie ABW, Krzysztofie Bondaryku, który to paszkwil Dorn uznał za materiał źródłowy, wyjątkowo dobrze udokumentowany, nazwał Brochwicza „kadrowym” obecnych specsłużb. Ten „wyjątkowo dobrze udokumentowany” paszkwil we fragmencie dotyczącym Brochwicza nazwał go nawet działaczem SZSP, myląc tę organizację z NZS, ale nie czepiajmy się szczegółów. Intencje przecież się liczą! W wywodach Dorna znalazły się też nowe elementy, które zasługują na szczególną uwagę. Pierwszym z tych elementów jest stosunek Dorna do komisji orlenowskiej, jak się okazuje, wyjątkowo krytyczny i obrzydliwe „załatwienie” kandydatury Włodzimierza Cimoszewicza w wyborach prezydenckich przy okazji prac tej komisji, w czym widzi rękę Brochwicza. Jak się okazuje, Dorna brzydzi to wyjątkowo, tym bardziej że ten wyjątkowo krytyczny stosunek do komisji orlenowskiej dotąd w sobie nosił, tłumił i nie ujawniał. To musiały być cierpienia duszne! Szkoda jego cierpień, może ulżyłby sobie (i nam przy okazji), gdyby o tym stosunku krytycznym do komisji pogadał w czasie trwania jej prac ze swymi partyjnymi kolegami – członkami komisji, posłami Macierewiczem lub Wassermannem lub z posłami z sojuszniczych partii np. Giertychem (LPR) albo chociaż Aumillerem. Z tego, co powszechnie wiadomo, Brochwicz rzeczywiście skontaktował swego czasu niejaką Jarucką z członkiem komisji, posłem Miodowiczem, ale jak twierdzi, uczynił to w dobrej wierze, i na tym jego udział w aferze się skończył. W sprawie Jaruckiej toczyło się śledztwo, sprawa chyba jest w sądzie, a całe to postępowanie nie wykazało, by związek Brochwicza ze sprawą był inny niż

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 24/2008

Kategorie: Kraj
Tagi: Jan Widacki