Lewe zwolnienia, wziątki za mandaty, opłacony indeks… to łapówkowa codzienność III RP – Brałem, bo wszyscy wokół brali – wyznaje wydalony ze służby celnik. – Np. za odprawianie mączki marmurowej, która tak naprawdę była lewym spirytusem. Przez 10 lat służby dorobiłem się na boku równowartości dwóch wypasionych chałup. Wpadłem, bo kumple wpadli i któryś mnie sypnął. Ale nie żałuję… Wedle raportów Transparency International, Polska jest jednym z najbardziej skorumpowanych krajów w Europie. W ubiegłorocznych badaniach TI „Barometr korupcji” uzyskaliśmy zaledwie 3,5 punktu z 10 możliwych (gdzie 10 oznacza brak korupcji). W „Barometrze…” oceniano stopień nasilenia korupcji w 145 państwach – nasz wynik sklasyfikował Polskę dopiero na 67. miejscu. W sondażu przeprowadzonym w 2004 r. w Polsce przez Instytut Gallupa aż 10% respondentów przyznało, że oni bądź ich najbliżsi w ciągu ostatniego roku wręczyli komuś łapówkę. W tych samych badaniach poproszono Polaków o ich opinię na temat poszczególnych instytucji. I tak miano najbardziej skorumpowanych w naszych oczach zyskały (w kolejności wskazań) partie polityczne, parlament, służba zdrowia, sądownictwo, policja i szkolnictwo. To tyle, jeśli chodzi o suche zbiorcze dane. A jak wygląda łapówkarska codzienność? Dla polityka koperta za mała Środowiskiem, które w kontekście łapówek rozpala największe emocje, są politycy – zarówno krajowego, jak i lokalnego szczebla. I nic w tym dziwnego, zważywszy na spektakularny charakter korupcyjnego procederu (wielkie możliwości – wielkie łapówki) oraz społeczne oczekiwania wobec roli polityka, który, naszym zdaniem, winien być nieskazitelny. Do niedawna jednak korupcja w tej grupie zawodowej była jak mityczny yeti, o którym każdy słyszał, ale nikt go nie widział. Nikogo nie złapano na gorącym uczynku, nikomu nie udowodniono, że wziął łapówkę. Nie zdarzyło się też, by skruszony polityk przyznał, że rzeczywiście dorobił się na boku. Układy i powiązania łączące tę grupę zawodową sprawiają, że nawet jeśli jeden nieuczciwy natnie się na innego (który wziął, a nic w zamian nie załatwił), to sprawa i tak zostaje zmieciona pod dywan. Do organów ścigania nie przyszedł więc z własnej woli oszukany lobbysta Marek Dochnal, nawet gdy się zorientował, że Pęczak więcej znaczy w kuchni niż w polityce. Owa nieprzeniknioność, jeśli idzie o demaskowanie korupcji, wynika również z prostego faktu – w świecie polityki przekupstwo nie jest tak łatwe jak w przypadku lekarzy czy policjantów. Nie można ot tak przyjść do posła i wręczyć mu kopertę, przedstawiając swoje oczekiwania. Trudność nie wynika tylko z powodu ograniczonego dostępu – po prostu żadna przyzwoita wziątka nie zmieściłaby się nawet w największej kopercie. Korupcja wśród polityków to gra bardziej subtelna i wymagająca zaangażowania większej liczby znających się nawzajem ludzi. Nie przypadkiem Dochnal swoim asystentem uczynił Krzysztofa P., byłego posła KPN, którego wielu kolegów do tej pory pracuje w Sejmie. Przygotowując tekst, spotkaliśmy się z wieloma parlamentarzystami. Dość szybko przekonaliśmy się, że trudno będzie wskazać, kto i za ile. Ewentualne sumy są bowiem skrzętnie skrywaną tajemnicą (często nawet osoby biorące udział w operacji nie znają prawdziwej wartości transakcji). Wiadomo tylko, że wahają się w zależności od sprawy i liczby zaangażowanych osób. Czasem wystarczy załatwić pracę komuś z rodziny czy znajomemu. Niekiedy – jak w przypadku posła Pęczaka – można skusić mercedesem. Ale są też kwoty sięgające milionów dolarów. Do chwili ujawnienia afery Rywina mówiło się, że ustawa kosztuje 1 mln dol. Ale z ust producenta filmowego padła szokująca (nawet posłów) suma 17,5 mln dol.! Jak wynika z danych CBOS z 2004 r., ponad 19% polityków jest przekonanych, że mimo zamieszania wokół Rywina nadal za pieniądze można uchwalić ustawę. Autorzy takich deklaracji zapewne wiedzą, co mówią… O ile trudno pisać o łapownictwie na najwyższych szczeblach politycznych, o tyle łatwiej, gdy dotyczy to poziomu samorządowego. I tak 1,6 mln zł to suma, jaką zarobili Janusz W., szczeciński radny PO, i Krzysztof T., były radny AWS, do spółki z biznesmenem Ryszardem M. na sprzedaży bez przetargu gruntów mieszkaniowych francuskiej sieci hipermarketów. Mniej, choć wyłącznie dla siebie, chciał zainkasować burmistrz Czorsztyna, Marek K., za obniżenie ceny atrakcyjnych terenów gminnych o 1,4 mln dol. Akcja okazała się prowokacją i zamiast dostać obiecaną