W świecie dyplomacji Witold Waszczykowski zachowywał się jak słoń w składzie porcelany, byle tylko przypodobać się Jarosławowi Kaczyńskiemu. Opowiadał straszne głupoty, ośmieszając się tym. Dlatego wyleciał z rządu z hukiem. Jego następca Jacek Czaputowicz postępuje trochę inaczej. Woli nie ośmieszać się za granicą. Tak było chociażby podczas wizyty w Niemczech, gdzie zapewniał, że sprawa reparacji nie istnieje w stosunkach między rządami polskim i niemieckim. I że z prawnego punktu widzenia jest ona zamknięta, choć debata na ten temat powinna trwać, bo potrzebuje jej społeczeństwo polskie. Chciał zapalić Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. Ale się nie udało, bo Jarosław Kaczyński zaraz to sprostował, stwierdzając, że on z reparacji nie rezygnuje. Zobaczymy więc, co będzie dalej. Za czasów Waszczykowskiego MSZ zepchnięto do roli mało znaczącego ministerstwa. Godziło się ono z tym, że własną politykę zagraniczną prowadzi prezydent RP (i wetuje ambasadorskie nominacje), własną – minister obrony i własną – Jarosław Kaczyński. Tylko Beata Szydło na szczęście nie była aktywna w sprawach międzynarodowych. Teraz z tego grona aktywnych raczej wypadnie nowy szef MON, ale z drugiej strony nie sposób nie zauważyć międzynarodowej aktywności premiera Morawieckiego. Gdzie w tym wszystkim będzie miejsce dla ministra Czaputowicza? Pod kogo będzie podpięty? Bo jeżeli popatrzymy na samo funkcjonowanie MSZ, na razie nie widać tam zmian. Szefem Gabinetu Politycznego Ministra nadal jest Jan Parys. Co oznacza, że jeśli chodzi o politykę wschodnią, zwłaszcza wobec Ukrainy, to nie ma woli, by ją zmieniać – w stosunkach z Kijowem utrzymywany jest dystans. Obecność Parysa to także sygnał, że kontynuowana będzie polityka kadrowa Waszczykowskiego. Czyli absolwenci MGIMO, jeśli jeszcze gdzieś się uchowali, oraz ci, którzy pełnili ważne funkcje w MSZ w czasach ministra Sikorskiego, będą z ministerstwa wypychani. Za to górą będą tacy jak Andrzej Sadoś, swego czasu rzecznik minister Fotygi, arogancki i mało kompetentny. Sadoś już został namaszczony na szefa przedstawicielstwa przy Unii Europejskiej. Cóż, przez lata kolejni ministrowie wysyłali do Brukseli najlepszych, najbardziej kompetentnych ambasadorów. To była wizytówka polskiej dyplomacji. Zatem Sadoś to albo żywy obraz możliwości intelektualnych obecnej ekipy, albo sygnał w stylu Parysa – że Bruksela nas nie obchodzi. Czy to możliwe? Przez wiele lat III RP departamenty Europy Zachodniej i Unii Europejskiej podlegały jednemu wiceministrowi. Było to zrozumiałe, bo się uzupełniają. Za czasów „dobrej zmiany” nadzór nad departamentami unijnymi przydzielono wiceministrowi Konradowi Szymańskiemu, a nad Europą Zachodnią (dyrektor Barbara Ćwioro) przejął sam minister. Ten rodzaj podległości był śmieszny i pozbawiony urzędniczej logiki. Wydawałoby się, że w nowych czasach porządek powróci. Ale tak się nie stało. Teraz Europa Zachodnia podlega wiceministrowi Bartoszowi Cichockiemu. Nadzorującemu również Europę Wschodnią i sprawy konsularne oraz sprawy bezpieczeństwa, czyli stosunki z NATO. Ale to też jest sygnał, że minister Czaputowicz Unię traktuje jako konstrukcję nietrwałą, urzędniczą. Że stawia na państwa narodowe. Zupełnie jak Moskwa. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint