Nawet przeciwnicy brytyjskiego premiera przyznają, że to polityczny fenomen „Tony Blair, nowicjusz w 1997 r. (kiedy obejmował stanowisko premiera – przyp. MG), dobrze się nauczył w minionych latach, jak sprawować swój urząd”. W taki sposób komentator lewicowego „Guardiana” podsumował sześcioletni okres rządów Tony’ego Blaira w dniu jego 50. urodzin, 6 maja br. Nie tylko Brytyjczycy, ale także spora część międzynarodowej opinii publicznej przyjrzała się z tej okazji uważniej przywódcy angielskich laburzystów. „To fenomen na scenie politycznej świata”, powiedział jeden z europejskich polityków. Z wielu stolic popłynęły gratulacje i nawet skłócony ostatnio z Blairem z powodu wojny w Iraku prezydent Francji, Jacques Chirac, wzniósł się ponad istniejące w Paryżu uprzedzenia, ofiarowując angielskiemu koledze, „na znak osobistego uznania i wiernej przyjaźni”, sześć butelek doskonałego wina Mouton Rothschild rocznik 1989 i kryształową karafkę. Bukmacherzy w Londynie zaproponowali z kolei zakłady, czy Blair pobije rekord pozostawania na stanowisku szefa rządu Jej Królewskiej Mości, należący dotąd do Margaret Thatcher, wynoszący 11 lat i 209 dni. „Ma mnóstwo problemów przed sobą, ale jak rzadko który polityk może tego dokonać”, skomentował ten fakt szacowny „The Times”. Ciepłe słowa pod adresem Tony’ego Blaira – zwracają uwagę znawcy brytyjskich realiów – padają przy tym nie tylko od święta, czyli z powodu 50. urodzin. Angielski premier zaskoczył w minionych miesiącach po raz kolejny swoich wyborców i… politycznych rywali. Przez lata jego przeciwnicy podkreślali, że kolejne sukcesy lidera laburzystów (wygrał dwukrotnie z rzędu wybory parlamentarne, co nie przydarzyło się nad Tamizą żadnemu innemu socjalistycznemu premierowi) są przede wszystkim efektem jego umiejętności unikania twardych decyzji politycznych. Kilka miesięcy temu tygodnik „The Spectator” pisał o Blairze, że „jest wymarzonym przywódcą na okres, w którym królują (w Wielkiej Brytanii – przyp. MG) wygodnictwo i drobnomieszczańska mentalność”, bo potrafi łączyć wodę z ogniem, czyli zjednoczyć przeciwstawne frakcje w Partii Pracy, być populistą i zarazem przywódcą lewicowych elit, scentralizować państwo przy stawce na rozwój demokracji lokalnej albo budować twarde reguły konkurencji i równocześnie mówić o społecznym sumieniu. Nierzadko nazywano Blaira „Teflonowym Tonym”, politykiem, do którego nie przylepiają się żadne oskarżenia o błędy w rządzeniu ani polityczne brudy. W ostatnim czasie wizerunek Blaira jako sprawnego zarządcy kraju, ale człowieka nieprzprowadzającego wielkich reform i niezdolnego do trudnych decyzji, został jednoznacznie zakwestionowany przez postawę brytyjskiego premiera wobec perspektywy konfrontacji z Irakiem Saddama Husajna. Blair napotkał w tej sprawie silny opór nie tylko własnej opinii publicznej, ale także członków Partii Pracy. Sondaże wskazywały, że większość Brytyjczyków nie chce wojny z udziałem swoich żołnierzy. Podczas głosowania w parlamencie nad akceptacją udziału Wielkiej Brytanii w operacji obalenia Saddama Husajna przeciw Blairowi (i własnemu rządowi) głosowało aż 122 posłów laburzystowskich. Brytyjski premier pokazał lwi pazur w tej sprawie, jak pisały potem londyńskie gazety, nawiązując do symbolu Korony Brytyjskiej. Odrzucił wcześniejszą dbałość o dobre wyniki sondaży. Publicznie ścierał się z przeciwnikami operacji irackiej, ryzykując nawet nieprzyjemne dla każdego polityka epitety „wiceprezydent od Busha” albo „poseł z okręgu Południowy Teksas”. W jednym z takich telewizyjnych wystąpień powiedział chętnie cytowane dziś słowa: „Nigdy nie twierdziłem, że mam monopol na mądrość, ale jako premier nauczyłem się w ciągu minionych sześciu lat jednego – zawsze trzeba starać się czynić to, co słuszne, a nie to, co łatwe”. Ryzyko klęski politycznej w związku z taką postawą wobec Iraku, co przyznają dzisiaj także doradcy Blaira, istniało, ale brytyjski premier nie miał wątpliwości, że działa właściwie. Pytany w wywiadzie dla francuskiego tygodnika „Le Point”, czy można pogodzić przynależność do Unii Europejskiej i „szczególne stosunki ze Stanami Zjednoczonymi” (to także pytanie formułowane często pod polskim adresem), odpowiedział: „Europa i Ameryka powinny być sprzymierzeńcami, bowiem problemy, jakim muszą stawić czoło, są te same i więcej nas łączy, niż dzieli”. Wygrał także przed własną opinią publiczną. W kwietniu, już po ataku na Irak, operację przeciw Saddamowi Husajnowi poparła wyraźna większość Brytyjczyków. Wzrosła popularność osobista premiera (patrz: ramka). Potwierdziły się opinie
Tagi:
Mirosław Głogowski