Błaszczak, Duda: Spocznij! Odmaszerować!

Błaszczak, Duda: Spocznij! Odmaszerować!

Może należy się cieszyć, że władza interesuje się filmem i reżyserką? Niesłychana sekwencja zdarzeń medialno-politycznych wokół nieobejrzanego filmu Agnieszki Holland „Zielona granica” i brutalne, niewidziane od kilkudziesięciu lat wzmożenie propagandowe obozu władzy każe jednak odrzucić tę tezę. Aż świerzbią ręce, żeby napisać: niech się żadna władza nie wtrąca do dzieł kultury i pracy twórczej – to zawsze musi się skończyć katastrofą, rozpadem, zniszczeniem, manipulacją na potrzeby propagandy wyborczej lub dowolnej innej. Histeryczne pobudzenie aktywu ministerialnego (wszak nie tylko Błaszczak recytował antyhollandowe frazy, odcinał się minister, nomen omen, kultury i ciemnoty narodowej Gliński, od czci i wiary odsądzali reżyserkę Morawiecki i Ziobro etc.) w ocenie filmu, którego nie widzieli, jest wydarzeniem doprawdy niezwykłym w swojej intensywności i karykaturalności. Sam Błaszczak charakteryzuje się bez wątpienia dwiema cechami: nienaruszalną służalczością i kompletną niesamodzielnością myśli (może to nawet za mocne słowo: myśli) i działań. Jest idealnym wykonawcą rozkazów politycznych. Jest kapralem tej władzy, która z nędzy ławki rezerwowych uczyniła go ministrem obrony. Sam nasz antybohater, z twarzy niepodobny do nikogo, jest takoż marnym aktorem. Jego patetyczne pustosłowie w obronie munduru, honoru, służby ośmiesza samą instytucję wojska i powinno budzić zażenowanie „bronionych”. Cóż, warto pamiętać, że osobnik ów ministerialny został wyróżniony Medalem Pamiątkowym 25-lecia NSZZ Funkcjonariuszy Straży Granicznej. Najbardziej spektakularnym aktem samoświadomości Mariusza Błaszczaka była odmowa przyjęcia od podwładnego (wiceministra spraw wewnętrznych Jarosława Zielińskiego, tego od konfetti sypanego z helikoptera policyjnego podczas wizytacji policji na Podlasiu) Złotej Odznaki Zasłużonego dla Ochrony Przeciwpożarowej. Ale nie przesadzajmy tu z samorefleksją Błaszczaka, odmówił, kiedy do ministerstwa popłynęła szeroka fala zapytań mediów o te antypożarowe zasługi. Tymczasem w ostatnich dniach, kiedy Polska, Europa i USA żyją gargantuiczną aferą hurtowego sprzedawania polskich (i zarazem schengenowskich) wiz setkom tysięcy obywateli Azji – Mariusz Błaszczak, wykonując polecenia Nowogrodzkiej, dał odpór Agnieszce Holland i jej filmowi „Zielona granica”. Zrobił to we wzmożeniu iście gomułkowskim, przypominającym ataki z 1968 r. na Stefana Kisielewskiego czy Janusza Szpotańskiego. Prawie 60-letni Kisielewski, który w proteście przeciwko zdjęciu „Dziadów” Mickiewicza w reżyserii Dejmka wyrzucił z siebie frazę o „dyktaturze ciemniaków”, został potem brutalnie pobity przez nieznanych sprawców… Błaszczak grzmiał (albo mu się zdawało), że film Agnieszki Holland to „uderzenie w morale strażników granicznych, żołnierzy i policjantów” i „haniebny atak wymierzony w podstawowe elementy bezpieczeństwa RP”, a „filmy tego typu wpisują się w propagandę Kremla”. „Uderza on w dobre imię Polski i dobre imię i honor żołnierzy Wojska Polskiego, funkcjonariuszy Straży Granicznej czy funkcjonariuszy polskiej policji”, mówił dalej, nazywając film „kłamliwym” i sugerując, że w związku z nim „możemy się spodziewać w niedalekiej przyszłości ataku skoncentrowanego właśnie na polskiej granicy”. Kiedy kończę pisać te słowa, dowiaduję się o haniebnej wypowiedzi innego pisowskiego niesamodzielniaka, Andrzeja Dudy na forum ONZ, gdzie pozwolił sobie na powtórzenie za wcześniejszym oświadczeniem związku strażników granicznych okupacyjnego sloganu „Tylko świnie siedzą w kinie”. Kiedy za jakiś czas przyjdzie się kajać Dudzie za te słowa, powie, że przecież to była tylko kampania wyborcza, którą rzecz jasna zbrutalizowali przeciwnicy polityczni PiS. Ja mu tego nie zapomnę już nigdy, w weekend idę do kina na „Zieloną granicę”. Z kolei Jarosław Kaczyński pozwolił sobie na uwagę godną jaskiniowego antykomunizmu, przywołując w ataku na Agnieszkę Holland postać jej ojca Henryka, ideowego komunisty, żołnierza, dziennikarza, który w czasie aresztowania na początku lat 60. zginął, wyskakując przez okno. Holland był jednym z tych, którzy walczyli o zrehabilitowanie ofiar stalinowskich procesów i ukaranie winnych. Nie wstydzę się za Błaszczaka, Dudę, Kaczyńskiego – najgłębiej gardzę językiem nienawistnego jadu, który wyrzucili z siebie, wciąż jeszcze czując się kompletnie bezkarnymi. Nie chodzi tu o paragrafy karne. Tych słów już nigdy z siebie nie zmyją. Nie współczuję. Pójdę na ten film do kina więcej niż raz. Po tych wszystkich Błaszczakach, Ziobrach, Dudach, Kaczyńskich historia przejedzie się swoim walcem niepamięci. Film Agnieszki Holland się ostanie. To, co robią aktywistki i aktywiści na granicy z Białorusią – też.   Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 39/2023

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz