Błazen czy buntownik?

Błazen czy buntownik?

„Król Lear” w warszawskim Teatrze na Woli dowodzi, że Szekspir nie wymaga przekładu na język blokowiska Cały dwór czeka w napięciu na monarchę, który ma zakomunikować ważką decyzję. Pod tronem leży błazen. Kiedy dworacy ukłonem witają sędziwego króla, okazuje się, że to błazen w koronacyjnym płaszczu. Wtedy dopiero spod tronu gramoli się Lear w błazeńskiej czapce. Taki żart. Król w czapce błazna Ale czy tylko żart? Andriej Konczałowski nie przypadkiem ukazuje Leara od razu jako błazna. Któż bowiem inny tak beztrosko zarządzałby swoim królestwem, kroił je na plastry, a sam zrzekał się władztwa, licząc, że wystarczy siła symbolu (albo przyzwyczajenia) i miłości do ojca, aby zachować wpływy. Lear jest marnym psychologiem, aż dziw, że dotrwał do tak późnego wieku na tronie. Ale skoro jest błaznem, w dodatku ślepym na rzeczywistość, z łatwością myli pozór z realnością. Tak opisując stan ducha monarchy, Konczałowski uwiarygodnia idiotyczne zarządzenia Leara, odtrącenie Kordelii i skazanie na banicję najwierniejszego sługi, hrabiego Kentu. Na los, jaki go spotyka, jeżeli nie zapracował i zasłużył, to narzekać nie ma prawa. „Czemu ludzie są najpierw starzy, a dopiero potem mądrzy”, filozofuje prawdziwy Błazen (Cezary Pazura), biadając nad smutnym końcem wielkiego króla. Leara gubią zatem lekkomyślność i naiwność, dziś powiedzielibyśmy: stracił orientację, oderwał się od rzeczywistości. To częsty przypadek władców. Kiedy przejrzy na oczy, będzie już za późno. Konczałowski nie wystawia jednak tragedii politycznej – od polityki wprawdzie trudno tu uciec, ale reżyser daje przestrogę przede wszystkim przed zaślepieniem pozorami w każdej dziedzinie, od najbardziej osobistej, intymnej strony życia po władzę. Olbrychski nie gra więc powalonego przez nikczemników pomazańca, ale durnia, który beztroską sam się spycha na dno egzystencji i wtedy dopiero osioł przemienia się w herosa. Aktor niczego nam nie ułatwia, trudno lubić takiego Leara, błazna i satrapę w jednej osobie, trudno stać po jego stronie – on raczej irytuje lekceważeniem wymowy faktów i nietrudną do zauważenia, wręcz bezbrzeżną łatwowiernością. Ale i bezwzględnością głupich decyzji. Ten Lear odpycha, nic więc dziwnego, że uciekają od niego słudzy. Ci najwierniejsi być może pamiętają go z innych czasów albo też przewidują następstwa jego nieprzemyślanych decyzji. Ale ten Lear jest też buntownikiem. Osobliwym. Buntuje się przeciw spełnianej roli władcy, zapewne niewdzięcznej, buntuje przeciw konwencji, przeciw byciu królem, dlatego się przebiera za błazna. Ale przebierając się, pozostaje jednak królem – jest w pół drogi. Sam od swoich najbliższych wymaga postępowania zgodnego z konwencją posłuszeństwa i deklaratywnej miłości – stąd odrzucenie Kordelii. Kordelia (Agnieszka Grochowska) też jest buntowniczką, nie chce się poddać fasadowej konwencji, która pustosłowiem zaciera prawdę, nawet za cenę utraty należnego dziedzictwa. Te dwie postawy muszą popaść w konflikt. I tak się dzieje, Lear i Kordelia odpychają się nawzajem. Buntowniczkami – w negatywnym sensie – są również jej siostry. Zrazu przywdziewają błazeńskie maski, aby ukryć swe intencje i zaskarbić łaskawość znienawidzonego ojca. Kiedy jednak dostają we władanie po połowie królestwa, Goneryla (Beata Fudalej) i Regana (Maria Seweryn) wypowiadają ojcu posłuszeństwo. Kończąc z błazeństwem, objawiając prawdziwą naturę, podcinają zarazem swoje korzenie i skazują na klęskę. W tragicznym tyglu Buntowników w tym spektaklu więcej. I tych pozytywnych, i tych negatywnych. I z wyboru, i z konieczności. Edmund, syn Gloucestera z nieprawego łoża (zaskakująco wyśmienity w tej roli Dariusz Wnuk, nie bez powodu w myślach obsadzany w roli Hamleta), buntuje się przeciw roli bękarta, chce wejść w skórę swego „prawego” brata i podstępem, misternie uknutą intrygą dopina celu. Edgar (Łukasz Garlicki), szlachetny syn, zmienia tożsamość, aby zachować życie, także wbrew przeznaczonej mu roli. Nową rolę, z wyboru, aby chronić swego pana, obiera hrabia Kentu (Przemysław Sadowski), w przebraniu próbujący dobrze służyć monarsze. Tak więc bunt i błazenada, a wreszcie zamaskowanie mieszają się w tragicznym tyglu, doprowadzając Leara i jego dawnego dworzanina, hrabiego Gloucestera (Jerzy Schejbal) na skraj przepaści. Gloucester także mierzy się z wcieleniem błazna i buntownika, najpierw manipulowany przez Edmunda podejmuje nieprzemyślane decyzje niczym błazen, a nie polityk, potem buntuje się przeciw roli zawsze lojalnego sługi, wypowiadając wierność

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2006, 2006

Kategorie: Kultura