Konferencja w Warszawie nie jest w stanie wiele zmienić w bliskowschodniej sytuacji. Ważne jednak, by do istniejących problemów nie dołożyła nowych Krzysztof Płomiński 13 i 14 lutego w Warszawie odbędzie się wielka międzynarodowa konferencja poświęcona sprawom Bliskiego Wschodu. Skąd ta idea się wzięła? Wcześniej nic o niej nie było słychać. – Już wiosną zeszłego roku był taki pomysł. Nie wszyscy w niego wierzyli. W Białym Domu za prezydenta Trumpa wiele pomysłów ma krótkie życie. Tym razem stało się inaczej, co oznacza, że w powodzi spraw absorbujących administrację amerykańską kwestie bliskowschodnie wciąż zajmują poczesne miejsce. Jesienią był z wizytą w Polsce amerykański podsekretarz stanu, który o tym rozmawiał. Ta konferencja to inicjatywa amerykańska, a strona polska włączyła się w jej przygotowanie na bardzo późnym etapie. Jaki jest jej cel? – Moim zdaniem jest ich kilka. Konferencja formalnie ma się zająć sprawami budowy pokoju i bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie. Złagodzono jej jednoznaczny bezpośrednio po ogłoszeniu wymiar antyirański, choć nie da się ukryć, że dla głównych zainteresowanych spotkaniem – USA, Izraela i Arabii Saudyjskiej – kwestia Iranu pozostaje priorytetem. Na tym pośpiesznie zwoływanym forum, po części z przypadkowymi uczestnikami, nie da się na poważnie podejść do litanii bliskowschodnich bolączek: Palestyny, Syrii, Libanu, Jemenu, obszaru kurdyjskiego, Libii, Sudanu, rozłamu w Radzie Współpracy Zatoki i problemów amerykańsko-tureckich czy takich kwestii jak mający się dobrze terroryzm w różnych barwach, miliony uchodźców, kryzysy humanitarne, rozwój, praworządność lub rywalizacja i rozgrywki na tle interesów gospodarczych. To tematy na miesiące obrad. – A to tylko część spraw składających się na jakąkolwiek próbę budowy pokoju i bezpieczeństwa regionalnego. Mam nadzieję, że konferencja nie odwróci uwagi od ich splotu. Na dodatek w Warszawie zabraknie wielu kluczowych aktorów. Z irańskim wymiarem konferencji ściśle powiązany jest drugi cel, a mianowicie konsolidacja najbardziej pewnych sojuszników Waszyngtonu w regionie – Izraela oraz Arabii Saudyjskiej i związanych z nią państw regionu, uważających Iran za zagrożenie bytu. Kraje te miały pomóc polityce amerykańskiej na Bliskim Wschodzie, angażując się w utworzenie islamskiego paktu antyterrorystycznego, powołanie regionalnego NATO, skłonienie Palestyńczyków do daleko idących ustępstw, ale na razie niewiele z tego wyszło. Jedną z przyczyn jest osłabienie międzynarodowej pozycji księcia Muhammada ibn Salmana, saudyjskiego następcy tronu. No i wreszcie sprawy Bliskiego Wschodu coraz bardziej liczą się w konfrontacji prezydenta Trumpa z przeciwnikami politycznymi w samej Ameryce i w rozgrywkach globalnych. Inaczej mówiąc, potrzebny jest sukces. Czy konferencja w Warszawie może służyć odbudowie międzynarodowej pozycji saudyjskiego następcy tronu, naruszonej sprawą Dżamala Chaszodżdżiego i wojną w Jemenie? – Daje taką możliwość. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że przy obecności wiceprezydenta Mike’a Pence’a i premiera Beniamina Netanjahu do Warszawy przyleci również książę Muhammad ibn Salman i politycy uczynią jakiś gest normalizacji! Wprawdzie żadnych informacji na ten temat nie mam, ale myślę, że to byłby oczekiwany akcent. To byłoby coś nadającego konferencji historyczny wymiar! Zbyt wiele nie można jednak oczekiwać. Ciążą sprawy palestyńskie. Zapowiadany przez Waszyngton od dwóch lat izraelsko-palestyński układ stulecia z pewnością nie ujrzy światła dziennego przed kwietniowymi wyborami w Izraelu. Ponadto trudno o wielką fetę bez obecności Donalda Trumpa. Mamy współpracę Izrael-państwa arabskie? – Tradycjonaliści przecierają oczy! Pewne rzeczy stały się wręcz modne. Beniamin Netanjahu był w Omanie. Do Bahrajnu czy do Emiratów regularnie jeżdżą ministrowie izraelscy, z wzajemnością. To podobnie jak w przypadku Arabii Saudyjskiej pełzająca normalizacja, do sformalizowania w odpowiednim momencie. Nie inaczej mają się sprawy w Afryce Subsaharyjskiej. Również konferencja warszawska będzie elementem tego procesu, także na tle wspólnego zainteresowania zwiększeniem międzynarodowej izolacji i presji na Iran. Niewątpliwie jedną z opcji jest konfrontacja zbrojna. To realne? – Dotychczas cała polityka USA, Izraela, Arabii Saudyjskiej i jej sojuszników polegała na powstrzymywaniu Iranu: nie pchajcie się dalej! Od pewnego czasu nastąpiła zmiana. Jest wypychanie – z Syrii, Libanu, Iraku, Jemenu, które jednak nie przychodzi łatwo. Przy tym irańskie zabiegi o wpływy w krajach sąsiednich są również elementem polityki bezpieczeństwa Teheranu.