Wstali z kolan i… pomazali tablice W 2012 r. w podlaskiej gminie Orla, rok później w okolicy Puńska i we wsiach Łemkowszczyzny wandale zniszczyli dwujęzyczne tablice z nazwami miejscowości. Polskie nazwy zostały nienaruszone, zamalowano jedynie nazwy pisane cyrylicą i litewską łacinką. Tablice były legalne. Polskie prawo dopuszcza ich umieszczanie w gminach, w których 20% ludności należy do mniejszości narodowej. Intencja sprawców jest zatem jasna – tu jest Polska. Tu się mówi i pisze wyłącznie po polsku. Problem powrócił kilkanaście dni temu po zniszczeniu białoruskich napisów we wsi Reduty na Podlasiu. Zostaną zapewne odnowione z publicznych środków. Walczący z tablicami nie dadzą jednak za wygraną. Pojawiają się co parę miesięcy, by zrobić swoje, i znikają jak kamfora. Winnych brak. Wszak to „walka o Polskę”, a ta przystraja chuligaństwo w biało-czerwone barwy. Zielone pola, idylliczne krajobrazy, odnowione cerkiewki, zadbane obejścia i ogródki. Na współczesnych wschodnich i południowych kresach RP widać jednak odpływ młodych do miast. Po wsiach kręcą się przeważnie starsi. Część to etniczni Łemkowie, Litwini, Białorusini. Zajmują się swoimi sprawami i nie wysuwają żadnych żądań. Chodzą do tych samych supermarketów i oglądają te same polskojęzyczne programy telewizyjne co wszyscy. Nie paradują z innymi niż polskie flagami i nie obnoszą się ze swoją innością. Toteż nawet nie oni są wrogiem, ale symbole świadczące o ich obecności. Nie chodzi tu o walkę choćby zbliżoną do tej, jaką toczono na Podlasiu w latach 1919-1920 bądź na Podkarpaciu w czasie akcji „Wisła”. Nie ma tu żadnych partyzantów ani separatystów. Są jednak wizualne świadectwa mieszanego składu etnicznego wsi i powiatu. To wystarczy. Winna jest niewiedza o historii własnego regionu i kraju. Winny strach biorący się z niezrozumienia istoty praw mniejszości. Stąd niepozbawione dziecinnego uporu zamalowywanie tablic. Białoruska pusta chata Tomasz Sulima to radny i działacz mniejszości białoruskiej z dotkniętej już dwukrotnie aktami wandalizmu podlaskiej gminy Orla. Za poprzednie i obecne dewastacje wini przede wszystkim ideologię narodowo-katolicką. Zaczęła nabierać wiatru w żagle kilka lat temu, obecnie zaś stanowi ideę nadrzędną zarówno w wojsku, w szkolnictwie, jak i w przekazie partii rządzącej. Zdaniem Sulimy jest to konsekwencja igrania z demonami szowinizmu i wynoszenia na piedestał wyłącznie Polaków katolików bez prowadzenia dyskusji nad istotą dawnej, wielonarodowej Rzeczypospolitej. Nie ma tu miejsca na niezasymilowane mniejszości czy ateistów, podobnie jak nie było go w koncepcji Romana Dmowskiego, ukutej jeszcze przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości w 1918 r. Sulima zwraca uwagę na brak wizji patriotyzmu łączącej np. katolików i prawosławnych. Gest przyjaźni, jakim było pojawienie się prezydenta Dudy na górze Grabarce krótko po uzyskaniu mandatu w 2015 r., nie zmienia faktu, że idee endeckie i ONR-owskie znajdują się dziś pod parasolem ochronnym państwa. Krywiatycze, w których mieszka Sulima, do niedawna nie różniły się od pozostałych wsi białoruskich położonych w okolicach Bielska Podlaskiego i Hajnówki. Obecnie nad niską zabudową górują potężne wiatraki – dowód postępu, jaki dotarł po latach zaniedbań również tu. Tak oto obok dającej zatrudnienie szwedzkiej firmy IKEA mamy białoruskie i polskie napisy, a kilkumetrowe białe skrzydła na polach zielonego żyta przywodzą na myśl holenderską prowincję – prawdziwy globalistyczny miszmasz. Starsi w ramach jedynej prócz telewizora rozrywki zajmują miejsca na ławeczkach i podążają wzrokiem za nielicznymi przejeżdżającymi samochodami. Gdy dosiadam się do nich, odzywają się w miejscowej gwarze. Najstarsi z otchłani pamięci wydobywają wspomnienia o ludnej, acz dość biednej wsi. Polacy zaglądali tu bardzo rzadko. Bywali niemal wyłącznie na chwilę – jako przedstawiciele władzy – a to gdy trzeba było aresztować młodego mężczyznę za wywieszenie czerwonych flag we wsi, a to by dokonać parcelacji gruntów. Polszcza była po prostu jeszcze jednym pojęciem spoza świata prostych ludzi i ich codziennej pracy. Wypas bydła, praca na roli, wychowanie dzieci, małżeństwa – to wszystko odbywało się wyłącznie we własnym, białoruskim i prawosławnym środowisku. Język polski można było usłyszeć tylko w mieście, najmłodsi stykali się z nim w szkole. Dziś są dwujęzyczne tablice, ale jak na ironię pojawiły się tu w momencie już niemal pełnej polonizacji najmłodszego pokolenia. Starszej pani polonizacja wnuków i prawnuków nie martwi jednak tak bardzo jak po prostu ich nieobecność. Co druga chata pusta.