Bóg się rodzi w Dominikanie

Bóg się rodzi w Dominikanie

W nazwiskach śniadoskórych mieszkańców Haiti i Dominikany można znaleźć ślady kondotierów znad Wisły. Axamit, Bolesta, Kovalsky, Vishnievsky… Korespondencja z Puerto Plata Sercem Karaibów jest Dominikana dzieląca wyspę Hispaniola z Haiti. Jak co roku powtarza się tam świąteczny cud Narodzenia, czyli Navidad. Zwiastowany już od końca listopada w asyście tłumów turystów ciągnących tu ze świata i w rytmie merenge. Ulegam temu pędowi od wielu lat. Powodów jest wiele. Zaczęło się chyba od lektur szkolnych… Żeromski Santo Domingo przyniósł mi na łamach „Popiołów”. Siedzą sobie na ganku przed dworkiem kumple z wojska: Olbromski, Cedro i Trepka. Piją i dyskutują o Polsce. Głównie, jak ma przerąbane geopolitycznie, na co nawet strategiczny sojusz z supermocarstwem Napoleona Bonapartego nie był w stanie zaradzić. Przekleństwo. Wpada służący i melduje, że jakiś dziad wędrowny u bramy. Szybka decyzja: dać mu coś do łapy i do gęby. Dziad jednak dziwny. Jałmużny nie chce, ale pogadać z państwem – owszem. Idą. Dziad, choć o kulach (noga urwana szrapnelem), prosto stoi, kłaniać się nie zamierza. Mało tego: sam bezczelnie pyta o narodowość gospodarzy. Upewniwszy się, że Polacy, powiada: „Ojrzyński Sariusz Jelitczyk moje zawołanie, a przydomek nasz starodawny – Mieczyk!”. Czyli równy pijakom-patriotom w szlachectwie. Idzie do swoich dóbr na Podlasiu. Niefortunny wygląd wyniósł zaś ze służby napoleońskiej, ostatnio na Santo Domingo, skąd wraca. Bracie kochany, witaj w domu! Za chwilę oficyjer Ojrzyński opowiada o zamorskiej turystyce interwencyjnej i lokalnych dziwach. Olbromski, Cedro i Trepka słuchają z szeroko otwartymi oczyma i gębyma. Pełne: dzbany i solidarność. Polskość. Mnie jakoś bardziej pociągnęła geografia i poszedłem wygrzebać owo Santo Domingo z encyklopedii. Europejskie wartości O tym, że ten raj na ziemi stanie się częścią sprawy polskiej, zadecydował przywódca ówczesnego globalnego supermocarstwa, Napoleon Bonaparte. Sojusznicze Legiony Polskie przestały być do czegokolwiek potrzebne w 1801 r., po pokoju z Austrią. Towarzystwo stacjonowało jednak we Włoszech i przebierało nogami, aby pomaszerować za Dąbrowskim „z ziemi włoskiej do Polski”. Bezużytecznych militarnie Polaków trzeba było kwaterować, żołd płacić, ekwipować oraz tłumaczyć, dlaczego jeszcze nie idą do Polski. Takie sytuacje mogą skłaniać do głupich pomysłów, więc Napoleon dał Polakom robotę nieco dalej od europejskiego teatru historii. Na Santo Domingo, francuskiej kolonii zamorskiej, tak przejęto się ideami Republiki Francuskiej, że w 1801 r. ogłoszono niepodległość i wolność obywateli. Była to z punktu widzenia Napoleona niezdrowa przesada wymagająca stosownej terapii. W charakterze terapeutów użył polskich legionistów pod dowództwem swego kumpla z wojska (służyli razem w Brienne) Władysława Jabłonowskiego. W 1801 r. Jabłonowski miał ledwie 32 lata, był już generałem polskim i francuskim, absolutnie wiernym cesarzowi. Dostał rozkaz „brać” rebeliantów, to poszedł. Na czele 113. półbrygady piechoty w sile 3710 wojaków. Na Santo Domingo okazało się, że plantatorzy sformowali ze swych wyzwoleńców bardzo dobre oddziały, sprawne w walce i wytrwałe w zabójczym dla Europejczyków klimacie. Legionistów prócz morderczych walk i słońca zmagała także żółta febra, od której 29 września 1802 r. padł sam Jabłonowski. W sumie w trzech polskich kontyngentach na wyspę dotarło ok. 7 tys. żołnierzy, z czego powróciło zaledwie 300. Na miejscu osiedliło się około 400 Polaków, którzy zdezerterowali od Napoleona, przyłączając się do lokalnych rewolucjonistów. Takie były efekty koszmaru niepotrzebnej, niepolskiej wojny interwencyjnej, w której supermocarstwo użyło nas jako mięsa armatniego. Pozostały polskie groby i tropy w nazwiskach dzisiejszych śniadoskórych mieszkańców Haiti i Dominikany, potomków kondotierów znad Wisły. Axamit, Bolesta, Kovalsky, Vishnievsky… Śladem Kolumba O tym, że ta ziemia stała się w ogóle znana Staremu Kontynentowi, zadecydował żeglarz genueński (lub kataloński – różnie się przedstawiał), Krzysztof Kolumb. W maju 1492 r. wypłynął z Hiszpanii na zachód w trzy statki z 90-osobową załogą. 12 października tegoż roku marynarz Rodrigo da Triana dostrzega ląd. W samą porę, bo zniecierpliwiona jego brakiem na horyzoncie załoga zamierzała już powiesić dowódcę eskapady. Lądują prawdopodobnie na małej wyspie w archipelagu Bahamów, którą Kolumb nazwie imieniem Zbawiciela – San Salvador. Dalej płynie na południe i 28 października odkrywa kolejną

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 51-52/2007

Kategorie: Świat