Zamiast biadolić, wypromowali wieś na śliwkowych powidłach W pierwszy weekend września wąska, czterokilometrowa droga prowadząca z Bydgoszczy do Strzelec Dolnych korkuje się na wiele godzin. Sznur wolniutko poruszających się aut zaczyna się już w Fordonie – wielkiej bydgoskiej dzielnicy sypialni. Wszyscy jadą na XIV Święto Śliwki. Samochody są głównie z Kujawsko-Pomorskiego, ale czasem mignie rejestracja wielkopolska, pomorska czy mazowiecka. Już na miejscu – ogromne pola zamienione w tymczasowe parkingi. Przyjeżdżają młodzi, starzy i dzieci. Atmosfera pikniku, trochę jarmarczna. Wiele atrakcji. Ale najważniejsza jest ona – strzelecka śliwka węgierka. – Może niepozorna, ale wyjątkowo smaczna, łatwo odchodząca od pestki, bardzo odporna na choroby, bez robaków, różni się od śliwek węgierek z innych stron – podkreślają tamtejsi gospodarze sadownicy. – To zasługa jedynych w swoim rodzaju warunków panujących w Strzelcach – tłumaczy sołtyska Elżbieta Saj. – Jesteśmy w dolinie Wisły poprzecinanej wieloma strumykami, a nasz klimat porównywany jest do nowosądeckiego, gdzie śliwki i agrest udają się nad podziw. – Do tego dobra gleba, ziemia klasy III i IV, i południowe nasłonecznienie skarpy, na której strzeleckie śliwy rosną co najmniej od 200 lat – wchodzi jej w słowo Anna Iwanowska – rolniczka, współorganizatorka Święta Śliwki. Obie panie ponad 14 lat temu założyły koło gospodyń wiejskich, żeby rozreklamować pyszne strzeleckie powidła. – Ale pomysł wyszedł od nieoficjalnej przewodniczącej naszego koła gospodyń, kobiety z wąsem – Jana Iwanowskiego, mojego męża – z uśmiechem podkreśla pani Anna. W miniówkach – Łatwo nie było – wspomina Jan Iwanowski. – Przez całe lata nasza mała wieś żyła ze sprzedaży śliwek. Aż tu w latach 90. wielkie chłodnie i przetwórstwo upadły. A my zostaliśmy z towarem. Na targowiskach mogliśmy sprzedać ledwo ok. 20% owoców. Tony śliwek się marnowały. Główkowałem, co z tym zrobić. Dlatego gdy zaczęła się moda na produkty regionalne, postanowiłem jakoś rozpropagować bogactwo tej ziemi – powidła smażone w Strzelcach od co najmniej 200 lat. Pyszne, ale dotąd produkowane wyłącznie na potrzeby własne. Potrzebowałem do tego jakiejś organizacji, np. koła gospodyń wiejskich. Postanowiłem reaktywować takie w naszej wsi. Ale żona i jej koleżanki – wtedy kobiety trzydziestoparoletnie – nie chciały się zgodzić. „Jachu, wybij sobie z głowy. Nie będziemy nigdzie biegać w sukmanach do kostek. Nie ma mowy!”, usłyszałem. „No to może zrobimy koło gospodyń wiejskich w miniówkach?”, zaproponowałem. Wtedy się zgodziły. Krępowały się też początkowo stać przy kociołkach i publicznie mieszać powidła. „Będziemy jak te małpy w zoo”, oponowały. Na szczęście w końcu dały się przekonać. A to był główny pomysł na Święto Śliwki – że wyciągną ze swoich domów wielkie miedziane kotły, zwane tu kuprowymi, i pod gołym niebem, na ziemi Iwanowskich, na trawiastym boisku będą smażyć powidła. Tak jak ich mamy i babcie. Używając do tego drewnianego mieszadła, zwanego bocianem. A na podpałkę – drewna z drzew liściastych, najlepiej śliwkowego. Bo dodaje aromatu. I będą opowiadać o powidłach. Częstować. Sprzedawać. Zarabiać. Plan się powiódł w stu procentach. 12 godzin mieszania – Najpierw wypestkowujemy śliwki i wrzucamy je do kuprowego kotła, a potem przez wiele godzin mieszamy. W zależności od wielkości kotła i ilości śliwek mieszamy od sześciu do 12 godzin. Trzeba uważać, żeby nie przypalić. Bo przypalone nadają się tylko na śmietnik – objaśnia Magdalena Rzeczkowska, która drugi sezon smaży powidła na Święcie Śliwki w ponadstuletnim kuprowym kotle rodziny Jurów. – Zmieniamy dziewczyny przy kotle, bo jedna nie dałaby rady tyle godzin mieszać, i to w takiej temperaturze, bo przy kotle jest bardzo gorąco – tłumaczy Dominika Jura, która przez małżeństwo weszła do śliwkowej rodziny ze Strzelec. Obliczyli z mężem, że na 320-gramowy słoik powideł potrzeba około kilograma wypestkowanych śliwek. Dobre śliwki plus dobre wysmażenie to ich recepta na udane powidła. Specjalna goryczka Z kolei Marta Piwowarczyk, która miesza powidła w kotle Mordeców, uważa, że są najlepsze, jeśli choć przez pewien czas smaży się je razem z pestkami. Mordecowie do swojego kotła wrzucają owoce niewypestkowane i dopiero gdy śliwki zupełnie się rozgotują, przecedzają owocową masę przez specjalne sito, usuwając pestki. – One