Artysta jest powołany, by kwestionować obowiązujące normy. Ale musi pamiętać, że według tych norm będzie sądzony Sztuka współczesna, a zwłaszcza sztuka krytyczna, uderzająca pięścią w społeczną hipokryzję, ma wiele twarzy, ale szersza publiczność zna tylko jedną – tę wywołującą medialny skandal. Gdy jakiś artysta złamie tabu, gdy wkroczy na obszar społecznie „zakazany”, gdy do gry wejdzie polityka – mamy doraźną dyskusję, której cechą charakterystyczną jest ignorancja. Mówi się o wszystkim, tylko nie o sztuce. Czy wydana niedawno książka „Drżące ciała” – zbiór rozmów z artystami krytycznymi przeprowadzonych przez ich kolegę po fachu, Artura Żmijewskiego (nie mylić z aktorem o tym samym imieniu i nazwisku) – zmieni ten płaski wymiar naszej debaty? Wprawdzie pod fasadą, w jaką naiwne media ubierają działania artystyczne, sprzedając swoim odbiorcom papkę półprawd i fantazji, kryje się bogaty świat krytycznych myśli, emocji i idei – o czym właśnie starają się powiedzieć bohaterzy „Drżących ciał” – ale sztuka krytyczna, która w Polsce najsilniej do głosu doszła w latach 90., wciąż spotyka się z ostracyzmem, gdyż idzie pod prąd panujących mód intelektualnych, artystycznych czy ideologicznych. Innymi słowy, chodzi w niej o to, by raczej zepsuć dobre samopoczucie odbiorcy, wstrząsnąć nim, wyzwolić z miraży, w jakich tkwi, niż ukoić jego estetyczne tęsknoty i zaspokoić duchowe oczekiwania, do czego z kolei przyzwyczaiło nas np. malarstwo. Paradoks polega na tym, że ci, którzy nigdy nie zaglądają do galerii sztuki współczesnej, krzyczą na ten temat najgłośniej. I – tak im się wydaje – wiedzą najwięcej, często (jak to bywało z politykami radykalnej prawicy) rozprawiając się z eksponatami jak zwykli wandale, nie tylko w wymiarze dosłownym. Wyroki i szarże Przykładów nie brakuje. Gdy Dorota Nieznalska wykorzystała krzyż – powszechnie znany symbol cierpienia – by powiedzieć o popkulturowej modzie katowania przez mężczyzn własnego ciała treningami w siłowniach, prasa, a za nią przykościelna dewocja, posuwająca się nawet do chęci ogolenia głowy nieznośnej artystce, wydały wyrok: zostały obrażone uczucia religijne. Proces karny ciągnie się do dziś, a w całym tym szumie umknęło wszystko, co artystka chciała nam powiedzieć, na plan pierwszy zostało zaś wydobyte coś innego: koleiny myślowe, w jakich tkwi nasze społeczeństwo, obezwładnione przesądami i fantazmatami. Ten „uboczny” produkt pracy gdańskiej twórczyni jest zarazem przewrotnym potwierdzeniem racji, jakie stoją za sztuką krytyczną – za wstrząsem, nawet źle zidentyfikowanym, idzie reakcja, o którą w gruncie rzeczy przecież artystom chodzi. Gdy Katarzyna Kozyra ustawiła swoją dyplomową „Piramidę zwierząt”, skoncentrowano się wyłącznie na etycznej stronie wykorzystania w tej pracy wypchanych ciał braci mniejszych, a szczególnie uśmierconego specjalnie konia przeznaczonego do rzeźni, odsądzając artystkę od czci i wiary, zamiast podjąć temat obłudnego stosunku społeczeństwa do masowego mordu zwierząt, by produkować z nich nasze ulubione kotlety, kiełbasy i kaszanki. Gdy Zbigniew Libera zbudował obóz koncentracyjny z klocków lego, mówiono nawet o antysemickiej wymowie tej pracy, oburzano się święcie na tę upiorną „zabawkę dla dorosłych”, nie mówiąc jednak ani słowa o tym, jak bardzo zło, wojna, a nawet Holokaust zostały zbanalizowane przez kulturę masową, która np. produkuje przyjmowane z przymrużeniem oka żarty o Żydach i Zagładzie. To samo spotkało „Nazistów” Piotra Uklańskiego, czyli zbiór fotosów przystojnych aktorów w nazistowskich mundurach, wybranych z popularnych filmów. Wówczas do warszawskiej Zachęty wtargnął z szarżą uzbrojony w szabelkę Daniel Olbrychski, niszcząc kilka wystawionych prac. Nie zrozumiał ten „rubaszny czerep waszmościa”, że artyście szło o pokazanie, jak współczesne kino lukruje faszyzm, który jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej siał lęk, a dziś jest pokazywany w sterylnym ubraniu i ze starannie ogoloną twarzą – prawie jak budzący niezdrowy zachwyt fetysz. Jak powiada Żmijewski w swojej książce, „artysta w społecznej optyce postrzegany jest jako szaman, demiurg, kolorowy ptak, trochę szaleniec, ktoś nieustannie chory, trawiony gorączką jakiejś nieusuwalnej dolegliwości. To jest oczywiście społecznie wyprodukowany fantazmat. I ten wszechobecny fantazmat chroni społeczeństwo przed rzeczywistym spotkaniem ze sztuką”. Piękno i brzydota Trzeba powiedzieć, że sztuka krytyczna, o jakiej tu mowa, to rodzaj publicystyki. Artyści z nią kojarzeni nie malują obrazów,
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety