Dwanaście dni po przyjęciu Czech, Polski i Węgier NATO zaatakowało z powietrza Serbię. Oba te wydarzenia, choć mają wspólną datę (marzec 1999 r.), nie mają ze sobą związku przyczynowego. W nowym pakcie nowi członkowie mieli mniej więcej tyle samo do powiedzenia, co w starym, czyli nic. Tyle że w NATO byli niecałe dwa tygodnie, a w Układzie Warszawskim kilka dekad. Oto wielka tajemnica wiary w polityce. Trzeba wiedzieć, kiedy się otrzepać ze starych pajęczyn, zdjąć zakurzone buty, włożyć nowy mundur i czekać na komendę, kto jest dzisiaj naszym wrogiem i kiedy ruszamy. W roku 1999 Serbia nie była niczego winna NATO. Co więcej, od państw tak bliskich jak Węgry i Polska miała nawet prawo oczekiwać publicznej obrony przed jednostronnymi oskarżeniami o nieprzestrzeganie praw człowieka i posądzeniami o wywołanie wojny w Kosowie. Wykazała się bowiem zdumiewającymi aktami solidarności w chwilach najtrudniejszych dla Polaków, Węgrów i Czechów po II wojnie światowej. Była despotią, jak wszystkie państwa za żelazną kurtyną, ale w pochodach pierwszomajowych nie nosiło się u nas portretu marszałka Tity, tylko obnosiło karykaturę „krwawego kata narodu jugosłowiańskiego”. W Budapeszcie i w Pradze Tito był największym wrogiem Związku Radzieckiego i „psem łańcuchowym amerykańskiego imperializmu”. Kłopoty Jugosławii zaczęły się w momencie, kiedy USA zamknęły parasol nad federacyjną republiką, a Federacja Rosyjska miała dość własnych kłopotów. Serbia poczuła się odpowiedzialna za utrzymanie integralności FRJ, a Słowenia i Chorwacja miały zbyt mocnych patronów w kilku europejskich stolicach, żeby Belgradowi pozwolić na bezustanne rejwodzenie. Po niezrozumiałym zwrocie w polityce amerykańskiej sama Jugosławia nie była zdolna do utrzymania dotychczasowego składu republik. Pewnie nikt nie był w stanie zahamować rozpadu państwa, ale przecież można było uratować pokój! Moim zdaniem w najodpowiedniejszym momencie zabrakło wtedy wyobraźni i siły jednemu człowiekowi, ówczesnemu wicekanclerzowi Niemiec Hansowi-Dietrichowi Genscherowi. Czy ktokolwiek chciał zabronić Słoweńcom, Chorwatom, Serbom i pozostałym narodom byłej Jugosławii, żeby żyli sobie we własnych państwach, a te państwa miały swoich prezydentów, własne wojsko, dyplomację i reprezentacyjną drużynę piłki nożnej? To wszystko było do załatwienia przy jednym stole, tyle że nie zaraz i naraz, ale po kolei. Europa tymczasem pozwoliła, żeby obywatele Jugosławii pobili się między sobą na śmierć i życie o to, kto będzie pierwszy i więcej zagarnie. Sram vas bilo, że tak powiem, a sekretariat redakcji proszę o pozostawienie podejrzanego słowa, bo chciałbym, żeby w tym miejscu zabrzmiało w polskich uszach; zapewniam, że u Serbów jest przyzwoite. Epilogiem wojen bałkańskich miały być 24 marca 1999 r. pociski rakietowe skierowane na Serbię z amerykańskiego bombowca w służbie NATO. W serbskiej rodzinie w Londynie wpada do mieszkania synek, który oglądał telewizję u angielskich sąsiadów, i krzyczy: Mamo, tato, bombardujemy nas! Rodzice urodzeni w Smederewie długo nie mogli pojąć, o co dziecku chodzi. W czasie 78 dni tej paradoksalnej wojny w 2,3 tys. ataków wystrzelono 420 tys. rakiet. Nie będę liczył ofiar, cywilów ani żołnierzy, zabitych ani rannych, nie podam liczby zrujnowanych szkół, elektrowni, mostów i szlaków kolejowych, by nie mącić obrazu napaści jako operacji chirurgicznej NATO. Bo właśnie mamy obchody, każdy swojego 20-lecia. Polacy – przynależności, Serbowie – otrzymanych 20 lat temu ciosów. Kanadyjski generał Lewis MacKenzie, były komendant oddziałów UNPROFOR w Bośni, powiedział z okazji rocznicy, że agresja na Serbię „była wielką pomyłką NATO, a dzisiaj miejsce tego kraju jest na Zachodzie i w NATO właśnie”. Premier republiki Momir Bulatović, który w 1999 r. ogłaszał stan wojenny, dzisiaj mówi w belgradzkiej Happy TV, że w Europie nie było chętnych do operacji lądowej. Amerykanie się zgodzili, pod warunkiem że stopa ich żołnierza nie dotknie ziemi serbskiej, dlatego wybrali „chirurgię z powietrza”. Dawał przy tym do zrozumienia, że NATO chodziło o podarowanie sobie prawdziwego poligonu z okazji jubileuszu 50-lecia. Polska na 20-lecie w NATO na razie postanowiła tylko popsuć sobie święto Konstytucji 3 maja. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint