Bomby na Kaddafiego?

Bomby na Kaddafiego?

Rada Bezpieczeństwa z odsieczą powstańcom W Libii wojska wierne Muammarowi Kaddafiemu były bliskie zdławienia powstania. Król Bahrajnu sprowadził na pomoc oddziały z Arabii Saudyjskiej, ogłosił stan wyjątkowy i aresztował przywódców opozycji. W stolicy Jemenu, Sanie, snajperzy usadowieni na dachach strzelali do demonstrantów jak do kaczek. Tylko 16 marca 150 osób zostało rannych. Dwa dni później siły bezpieczeństwa w Sanie zabiły co najmniej dziesięciu ludzi. Rozpoczęła się kontrrewolucja. Ale w ostatniej chwili dla libijskich opozycjonistów zaświtała nadzieja. W nocy z 17 na 18 marca Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję nr 1973, która wprowadza strefę zakazu lotów nad Libią, wzywa do zawarcia rozejmu i upoważnia państwa członkowskie do podjęcia wszelkich środków w celu powstrzymania ataków na ludność i obiekty cywilne. Rezolucja nie zezwala tylko na interwencję wojsk lądowych. Jeśli Kaddafi się nie ugnie, szybko może dojść do lotniczych i rakietowych ataków na obiekty militarne reżimu. Okręty Stanów Zjednoczonych, Francji i Wielkiej Brytanii są gotowe do akcji. O wprowadzenie zakazu lotów nad Libią zabiegała Liga Arabska. Na rzecz rezolucji energicznie działali dyplomaci Paryża i Londynu. Waszyngton się wahał. Prezydent Obama, mający armie w dwóch islamskich krajach, Iraku i Afganistanie, nie chciał wikłać się w trzecią wojnę. Ale szybka ofensywa wojsk dyktatora i naciski Kongresu zmieniły nastroje w Białym Domu. Wojska Kaddafiego odbiły większość miast przy użyciu lotnictwa, artylerii i okrętów wojennych. Istniały uzasadnione obawy, że zwolennicy szalonego pułkownika dokonają masakry rebeliantów. W tej sytuacji Barack Obama stanowczo poparł operację zbrojną, a zmiana stanowiska supermocarstwa okazała się decydująca. Kaddafi tak się skompromitował w oczach społeczności międzynarodowej, że nawet Rosja i Chiny, tradycyjnie przeciwne interwencjom w sprawy suwerennych państw, nie skorzystały z prawa weta, lecz wstrzymały się od głosu. Podobnie zachował się przedstawiciel Niemiec, które, mając wojska w Afganistanie, obawiają się nowego konfliktu za morzem. Niektórzy eksperci wojskowi uważają, że rezolucja przyszła za późno i oddziały dyktatora zdobędą najważniejszy bastion oraz stolicę rebeliantów, Bengazi. Ale straszna machina wojenna Stanów Zjednoczonych może unicestwić przestarzałe czołgi i samoloty Kaddafiego w ciągu kilku dni. Generałowie Pentagonu zamierzają „wyznaczyć linię na piasku wokół Bengazi”, której ludzie Kaddafiego nie zdołają już przekroczyć. Po rezolucji powstańcy nabrali otuchy. Jak informuje amerykański „Wall Street Journal”, armia egipska rozpoczęła dostawy broni dla libijskiej opozycji. Reżim Kaddafiego, przerażony możliwością bombardowań, ogłosił natychmiastowe wstrzymanie działań wojennych. Szczerość tych intencji to już inna sprawa. Krytyczna jest sytuacja w Bahrajnie, 800-tysięcznym wyspiarskim państewku w Zatoce Perskiej, będącym bazą V Floty Stanów Zjednoczonych, która ma blokować wpływy Iranu. Bahrajnem rządzi sunnicki król Chalifa i jego rodzina, którzy masowo przyznają obywatelstwo sunnickim Arabom. Szyici, stanowiący dwie trzecie ludności, są pozbawieni udziału we władzy i dyskryminowani. Od lutego opozycja złożona przeważnie z szyitów urządza demonstracje na placu Perłowym w Manamie, stolicy kraju. Policja i wojsko odpowiedziały okrutnymi represjami, zginęło siedem osób, a dziesiątki odniosły rany. Protesty trwały. Opozycjoniści domagali się większych kompetencji dla demokratycznie wybranego parlamentu i równych szans dla szyitów. Niektórzy żądali ustanowienia republiki. 14 marca, korzystając z tego, że oczy świata są zwrócone na japońską tragedię, władze Bahrajnu sprowadziły na pomoc tysiąc żołnierzy z Arabii Saudyjskiej i 500 policjantów ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Politycy amerykańscy twierdzą, że nic o tym nie wiedzieli, pewne jest jednak, że interwencję obserwował, a może nawet kierował nią zastępca sekretarza stanu USA ds. Bliskiego Wschodu, Jeffrey Feltman. Opozycja uznała przybycie obcych wojsk za wypowiedzenie wojny. 16 marca siły bezpieczeństwa brutalnie usunęły protestujących z placu Perłowego. Sześć osób straciło życie. Manifestantów maltretowano nawet w szpitalach. Ta przemoc wywołała gniew szyitów w Libanie, Iraku, a także w Iranie. Według niektórych informacji, szyici, stanowiący 10-15% populacji Arabii Saudyjskiej, szykują się do rebelii. Jeśli w roponośnym regionie zatoki dojdzie do niepokojów i walk, skutki dla gospodarki światowej okażą się negatywne. Zachęcony represjami w Bahrajnie prezydent Jemenu Ali Saleh wysłał bojówkarzy i strzelców przeciw

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2011, 2011

Kategorie: Świat