Salezjańska fundacja naciągnęła bank na 533 mln zł kredytów, przedstawiając sfałszowane dokumenty Nie było żadnego wyszukanego scenariusza. Legnicki oddział Kredyt Banku udzielił czterem instytucjom salezjańskim w Lubinie (dwóm parafiom i dwóm domom zakonnym) 65 pożyczek lombardowych na kwotę 533 mln zł. Zabezpieczeniem kredytów były ewidentnie sfałszowane dokumenty – zaświadczenia o posiadaniu lokat w Banku Zachodnim WBK i Cuprum Banku. Lokaty takie nie istniały, ale nikt tego nie zweryfikował. Z zeznań pracowników wynika, że nigdy nie sprawdzali wniosków kredytowych składanych przez salezjanów. Na wyraźne życzenie ówczesnego dyrektora legnickiego Kredyt Banku. Pożyczek udzielano od stycznia 1999 r. do sierpnia 2001 r. Dotychczas nie zwrócono 133 mln zł. Każdego dnia zadłużenie powiększa się o 100 tys. zł odsetek. Dług większy niż majątek zakonu Ze zgromadzonego w trakcie śledztwa materiału wynika, że nielegalnym procederem kierował ks. Ryszard M., proboszcz parafii i jednocześnie prezes Fundacji im. św. Jana Bosko w Lubinie na Dolnym Śląsku. Kluczowym zadaniem statutowym fundacji była działalność na rzecz dzieci i młodzieży. Salezjanie prowadzili w Lubinie i okolicach szereg akcji wspierających młodzież. Organizowano letnie obozy i kolonie w kraju i za granicą. Właściwą renomę i wysokie notowania w poziomie kształcenia zyskało liceum salezjańskie. Działalność edukacyjna i społeczna nie przeszkodziła w prowadzeniu zyskownych interesów na szeroką skalę. W ramach fundacji wykonywano na terenie miasta i w KGHM Polska Miedź SA prace remontowe i budowlane. Salezjanie wygrywali wiele przetargów organizowanych przez miasto. Kupowali nieruchomości. Teraz wszystkie, łącznie z kościołami, zostały zajęte przez komornika na wniosek wierzyciela, czyli Kredyt Banku. Bank zapewnia, że kredytów udzielano w dobrej wierze, na podstawie określonych wymogów proceduralnych, które w tym przypadku zostały spełnione. Mecenas Krzysztof Wyrwa, pełnomocnik salezjanów, twierdzi natomiast, że bez udziału i cichej akceptacji bankowców nie doszłoby do wyłudzeń na tak gigantyczną skalę. Zdarzyło się, że jednorazowo od ręki wypłacono ks. M. blisko 22 mln zł. Takich pieniędzy nie ma w kasach dużo większych banków. Pełnomocnik salezjanów podkreśla, że kwota długu jest tak duża, iż przekracza majątek zakonu w Polsce, a nawet w Europie. W tym czasie, gdy zaciągano kredyty, ks. Ryszard M. współpracował z Mirosławem M. i Ryszardem Cz., których firma zarejestrowana pod adresem salezjańskiej Fundacji na rzecz Dzieci i Młodzieży im. św. Jana Bosko w Lubinie intensywnie spekulowała na światowych giełdach w Londynie, Chicago i w Nowym Jorku. W sierpniu 2001 r. dyrektor legnickiego oddziału banku powiadomił centralę o podejrzanych interesach fundacji. Przełożeni kategorycznie zakazali mu podejmowania jakichkolwiek działań. Powiadomiono Kościół Bankowcy z Warszawy najpierw powiadomili o wszystkim dostojników Kościoła. Dopiero później prokuraturę. Podtrzymując swe roszczenia do niespłaconych kredytów bank przedstawił weksel podpisany przez ks. Franciszka Krasonia, przełożonego lubińskich zakonników z Wrocławskiej Inspektorii Towarzystwa Salezjańskiego. Weksel uznaje roszczenia Kredyt Banku. Ks. Krasoń przyznał później w wywiadzie prasowym, że podpisanie weksla wymuszono na nim pod groźbą ujawnienia skandalu. Faktem jest, że podpisał go dopiero w sierpniu 2001 r., a więc długo po tym, gdy pożyczki napływały do ks. M. wartkim strumieniem. Bank zaprzecza, by miał cokolwiek wspólnego z wymuszeniem parafowania weksla przez przełożonego zakonu. Pełnomocnik salezjanów zwraca natomiast uwagę że bank żąda zwrotu pieniędzy nie od przestępców, lecz od zakonu. W lutym 2002 r. aresztowano ks. Ryszarda M., następnie jego bliskich współpracowników: Ryszarda Cz. – krakowskiego maklera, gracza giełdowego, oraz lubińskiego biznesmena – Mirosława M. Ksiądz przebywał w areszcie 10 miesięcy. Aresztowano też dyrektora legnickiego oddziału Kredyt Banku. Powodem były jednak wyłącznie drobne uchybienia, a nie podejrzenie o współudział w jednej z największych afer. Zakonnicy nie mają wątpliwości, iż powyższa taktyka banku ma przekonywać o tym, że jego pracownicy nie ponoszą odpowiedzialności za defraudacje. Nabici w… kredyty Kredyty zaciągano nie tylko w imieniu parafii i domów zakonnych. Również znajomi księdza, szeregowi pracownicy fundacji, parafii i salezjańskich domów zakonnych otrzymali powiadomienia o swym zadłużeniu wobec banku i ewentualności wszczęcia egzekucji długu. Dotyczyło to osób, które za namową księdza zaciągały w banku kredyty indywidualne w wysokości od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy dolarów, oraz poręczycieli pożyczki. Łącznie – ok. 400 osób. Zaciągnięto 130 takich pożyczek na kwotę 12 mln zł. Dokumenty podpisywano zazwyczaj w parafii. Ksiądz
Tagi:
Ewa Przybycka