Apolityczność prokuratury, likwidacja Prokuratury Krajowej i prokuratur apelacyjnych to interesujące propozycje. Dlaczego jednak nie rozważyć, aby śledztwa prowadził niezawisły sędzia śledczy, a prokurator był czystym oskarżycielem Ostatnie tygodnie przyniosły wiele informacji podanych w sensacyjnym sosie, że źle się dzieje w prokuraturze. Czarę goryczy przelał bunt kilku funkcyjnych prokuratorów z warszawskiej prokuratury okręgowej. Nie jest dla mnie ważne, że piastowali oni stanowiska administracyjne ani jakie mieli intencje. Problem jest znacznie szerszy i nadszedł czas, aby podjąć rozważania nad rozwiązaniami systemowymi, aby w końcu ukręcić zapędy polityków do wykorzystywania prokuratury do ich doraźnych, niekoniecznie szczytnych, celów. Czuję się upoważniony do wypowiadania się na ten temat, albowiem długich 12 lat spędziłem w tej instytucji, od samego dołu do szczytów i ponownie na sam dół. Obecnie od 19 lat jestem adwokatem babrającym się w sprawach karnych, toteż cokolwiek wiem. Boleję nad tym, że ostatnie, i to wcale nie dwa lata doprowadziły do kompletnego upadku autorytetu prokuratury jako instytucji państwowej, w założeniu mającej być obiektywną, przestrzegającą wszelkich gwarancji procesowych, strzegącą praworządności, lojalności, a nawet reguł fair play. Prokuratura, odkąd pamiętam, zawsze była chorągiewką na dachu. Skąd wiał wiatr, w tę stronę się przechylała. Kreatorem mody zaś była panująca władza. Walczono zatem ze spekulacją, nielegalnym bimbrownictwem, kradzieżami mienia społecznego, protestowano przed uchwaleniem ustawy o Rzeczniku Praw Obywatelskich, obrażano się za nazwanie wody kolońskiej Brutal itp. Nie piszę o walce z opozycją demokratyczną, gdyż tego zaszczytu dostępowali wybrani, podobnie jak też godni zaufania wymierzali sprawiedliwość w tego rodzaju sprawach. Czasy się zmieniały. Nastały inne metody, inne mody. Karierę robił tzw. świadek anonimowy, dopóki Sąd Najwyższy nie załatwił tej instytucji, co spowodowało, iż stał się mało atrakcyjny, o minimalnej przydatności. Później pojawił się świadek koronny. Nie było poważniejszego śledztwa, w którym jakiś skruszony przestępca nie opowiadałby wielokrotnie „trzy po trzy”, co łatwo było stwierdzić, przy zachowaniu choćby reguł zdrowego rozsądku, i nie obciążał różnych osobistości. Dzielnie zaczęły go wspierać podsłuchy, zakupy kontrolowane i prowokacje. Nastąpiło znaczące wzmocnienie organów policyjnych, które wymykały się spod kontroli procesowej prokuratury. A prokuratura wszystkie te wynalazki akceptowała i z entuzjazmem stosowała. Mało tego, chwaliła się, ilu to świadków koronnych zostało przesłuchanych i co dzięki nim uzyskano. Wody w usta nabierała po sądowych rozstrzygnięciach. Kto jednak się chwalił, kto występował jako gwiazda w świetle telewizyjnych jupiterów, reporterskich fleszy? Byli to prokuratorzy funkcyjni dowodzeni przez najjaśniejsze gwiazdy, wpierw ministra Lecha Kaczyńskiego, a trochę później ministra Zbigniewa Ziobrę. To oni stworzyli najkoszmarniejszy duet w dziejach prokuratury, oni zaczęli nią sterować, nakręcili spiralę represji. Nieważne były wyrządzane szkody, popadanie w śmieszność. Ważna była demagogia adresowana, jak to poseł Jacek Kurski nazwał, „do ciemnego ludu”. Gęgali zatem, a raczej kwakali, wygłaszając kolejne bzdury i herezje prawne, ku szczerej aprobacie, w ich mniemaniu, rozsądnych ludzi. Tymczasem człowiek, ów podmiot procesu karnego, zaczął być traktowany przedmiotowo. On się nie liczył. Wytyczne ministra Kaczyńskiego nakazywały zamykać w więzieniach za byle głupstwo, co też czyniono z ochotą i przekonaniem (a może z bojaźni). Na nieposłusznych czekały postępowania dyscyplinarne. Współdziałali z nimi (i współdziałają dalej) asesorzy sądowi, choć Trybunał Konstytucyjny jednoznacznie przesądził, że daleko im do sędziowskiej niezawisłości. Doszło do tego propagandowe podejście, podchwycone przez niektóre media (to do red. Jachowicza z „Dziennika”), że przeciwnicy procesowi to zwyczajni poplecznicy przestępców. Oczywiście używam skrótu myślowego. Minister Ziobro zabrał się zatem do rozbijania korporacji prawniczych. Nie sądzę, aby on wymyślił metodę, albowiem o adwokaturze czy notariacie ma dość mgliste pojęcie, raczej jeden z podsekretarzy stanu, zapewne przyszły prokurator Prokuratury Krajowej. Otworzono zatem szeroko dostęp do adwokatury, co zaowocuje za parę lat efektami, ale takimi, że wszyscy zawyją. I do tego jeszcze majdrowanie przy stawkach adwokackich i notarialnych w trosce o szarego człowieka, a raczej o zdobycie rządu dusz wyborczych. Odbiegłem jednak od tematu. Chodzi wszak o prokuraturę, a raczej prokuratorów. Nie zazdroszczę im atmosfery, wiedząc, że w zdecydowanej większości to przyzwoici ludzie, oddani sprawie prawnicy. Za nich decydują
Tagi:
Kazimierz J. Pawelec