Białorusini, Żydzi, Ukraińcy… w armii polskiej W czasie wojny 1939 r. w Wojsku Polskim służyło ponad 130 tys. żołnierzy wywodzących się z mniejszości narodowych i etnicznych. Wielu z nich zadawało sobie wtedy pytanie, czy II Rzeczpospolita była państwem, za które mogli oddać życie. Polscy Habsburgowie Gdy pojawia się temat mniejszości narodowych w polskiej armii w latach II RP, przywołuje się zazwyczaj przykład Karola Olbrachta Habsburga. Jako spadkobierca browaru w Żywcu po zakończeniu I wojny światowej i odzyskaniu przez Polskę niepodległości postanowił zostać obywatelem nowego państwa. Nie tylko sam mówił po polsku, ale też nauczył tego języka szwedzką żonę i dzieci. Tuż przed agresją niemiecką zakupił na potrzeby Wojska Polskiego dwa karabiny maszynowe i wspomógł wysoką dotacją Fundusz Obrony Narodowej. We wrześniu w mundurze pułkownika zgłosił się do jednostki wojskowej, jednak nie wcielono go do armii. Po wkroczeniu Niemców wraz z całą rodziną odmówił podpisania volkslisty, argumentując, że jest oficerem polskim. W zeznaniach, które złożył w listopadzie 1939 r., mówił: „Jestem tylko niemieckiego pochodzenia. Wraz z żoną Alicją mam wielką sympatię dla ziemi żywieckiej i jej mieszkańców. Żona moja i dzieci również czują się Polakami”. W działania konspiracyjne włączyła się żona Karola Olbrachta. Jako członkini Armii Krajowej zbierała informacje i dowody zbrodni hitlerowskich w Polsce. Syn, który w chwili wybuchu wojny przebywał w Szwecji, zdołał przedostać się do Wielkiej Brytanii, gdzie wstąpił w szeregi 1. Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka. Wraz z nią przebył szlak bojowy aż do Mozy w Holandii. Dziennikarze i historycy często przypominają losy „polskich Habsburgów” ku pokrzepieniu serc. W ich mniemaniu dowodzą one bowiem nie tylko kulturowej atrakcyjności II RP, ale także jej tolerancji dla różnorodności, gdzie nawet potomek austriackich cesarzy czy szwedzka arystokratka czuli się dobrze. Podobnym celom służy historia Augusta Agboli Browne’a, czarnoskórego muzyka, który miał brać udział w obronie Warszawy w 1939 r. oraz walczyć w powstaniu pięć lat później. Jak jednak naprawdę wyglądała sprawa mniejszości narodowych w Wojsku Polskim? Sądząc po danych demograficznych, zgodnie z którymi Polacy stanowili mniej niż 70% ogółu obywateli II RP, podobne proporcje powinny być zachowane w armii. Nic zatem dziwnego, że polityka narodowościowa odgrywała istotną rolę w wojsku przez całe międzywojnie. Sprawdzianem jej skuteczności był zaś wrzesień 1939 r. Wielonarodowa armia Pierwszy powszechny pobór w odrodzonej Rzeczypospolitej przeprowadzono w grudniu 1921 r. Miał on na celu nie tyle dostarczenie armii nowych rekrutów, ile przede wszystkim – w opinii dowództwa – „wzmocnienie wiary w trwałość państwowości polskiej i rozbicie wszelkich nadziei na możliwość gwałtownych przemian politycznych”. Obecność tak wielu narodowości wywoływała niepokój kadry oficerskiej. W komunikacie z czerwca 1922 r. ostrzegano, że „część pułków stacjonujących szczególnie na Kresach Wschodnich miała nadmiar elementu obcego, częstokroć wrogo do państwowości polskiej usposobionego, co w razie wojny mogło mieć dla interesów państwowych nieobliczalne następstwa”. Odsetek polskich żołnierzy, który w 1922 r. wynosił ok. 78%, zmniejszył się jeszcze po przeprowadzeniu poboru w Galicji Wschodniej rok później. W konsekwencji spadł on poniżej 66%, co kłóciło się z założeniami władz, zgodnie z którymi Polacy mieli stanowić dwie trzecie ogółu żołnierzy. Choć starano się odwrócić ten negatywny trend, odsetek Polaków jeszcze bardziej się obniżył – do 64% w 1926 r. Wzrósł natomiast – o 1 pkt proc. – udział w polskiej armii Ukraińców i Białorusinów. Stosunek kadry oficerskiej do żołnierzy wywodzących się z mniejszości narodowych był co najmniej zdystansowany. Białorusinom zarzucano „zupełny brak uświadomienia politycznego, zarówno pod względem narodowym, jak i państwowym”. „Łatwo podlegający wpływom, a tym samym wszelkiej agitacji politycznej. Uświadomienie białoruskie – bardzo słabe. Uważają się przeważnie za tutejszych. Stosunek do państwowości polskiej na ogół przychylny, lecz wyczekujący” – brzmiała opinia Departamentu Uzupełnień Ministerstwa Spraw Wojskowych. Równie negatywnie, choć z innych powodów, postrzegano żołnierzy pochodzenia niemieckiego. Jak pisał historyk Piotr Stawecki: „Świadomość narodowa Niemców, pełniących służbę z dala od swych środowisk, określona była w 1922 r. jako »silna«. Dlatego niechętnie zgłaszali się oni