Brzostowski znów ma głos

Brzostowski znów ma głos

W wyborach do parlamentu Edward Brzostowski wystartował pod hasłem rozliczenia ludzi, którzy przed 11 laty zniszczyli Igloopol Nazwisko Brzostowskiego znów jest na pierwszych stronach gazet. Stało się tak po tym, gdy – startując w wyborach parlamentarnych z listy SLD, uzyskał jeden z najlepszych wyników na Podkarpaciu i został posłem do Sejmu RP. „Dawny król Igloopolu zbudował nowe imperium, tym razem rodzinne”. „Edward Brzostowski za pośrednictwem firm należących formalnie do członków jego rodziny, co najmniej od sześciu lat naciągał przedsiębiorstwa produkcyjne, banki i firmy leasingowe na olbrzymie kwoty. Kilka banków z całej Polski, wbrew swojemu interesowi i opiniom komisji kredytowych, udzieliło mu milionowych pożyczek, których nie można ściągnąć. Poza tym Edward Brzostowski i jego syn, Andrzej, wystawiali walizki weksli bez pokrycia, oszukiwali na fakturach, a przede wszystkim podmieniali mienie, które miało być zajęte przez komornika. Nikt właściwie nie wie, jaka jest suma przekrętów; prokuratorzy mówią o 43 milionach złotych” – tak niedawno regionalna prasa pisała o kandydacie na posła. Siedzę z Edwardem Brzostwoskim w niewielkim pokoju, w pomieszczeniach Dexpolu w Dębicy, jedynej w kraju firmy produkującej specjalny rodzaj szyb, m.in. kuloodpornych do czołgów i samolotów. Stolik chwieje się, gdy wzburzony rozmówca, waląc w blat, punktuje przeciwników: – Wbrew temu, co piszą, a potem przepraszają (śmiech!) niektóre gazety, nie toczy się przeciwko mnie jakiekolwiek postępowanie karne. Proszę, oto pismo Prokuratury Okręgowej w Tarnowie, z której rzekomo wyszła informacja o przekrętach. „Prokuratura nie prowadzi postępowania przygotowawczego, w ramach którego postawiono by zarzut popełnienia jakiegokolwiek przestępstwa panu Edwardowi Brzostowskiemu (…)”. Wielki Ed W tegorocznych wyborach parlamentarnych Edward Brzostowski wystartował pod hasłem rozliczenia ludzi, którzy przed 11 laty zniszczyli jego Igloopol. Zebrał połowę wszystkich głosów oddanych w Dębicy. – Gdy dziś się czyta stare artykuły o dębickim kombinacie, widać, po odrzuceniu propagandowego sztafażu, obraz wielkiej kariery małego przedsiębiorstwa państwowego z prowincji. Jedna nieduża, położona w pobliżu miejskiego wysypiska śmieci i śmierdzącego Bacutilu, chłodnia, w ciągu 10 lat urosła do największego koncernu rolniczo-przemysłowego w Europie Wschodniej. W końcu lat 80. Igloopol liczył 120 zakładów, uprawiał dziesiątki hektarów pól i zatrudniał prawie 35 tysięcy ludzi. W błyskawicznym tempie przejmował źle gospodarujące PGR-y, spółdzielnie produkcyjne i ziemię z PFZ. Zysk szedł na inwestycje, ale też na budownictwo mieszkaniowe, służbę zdrowia, kulturę i sport. Mówiono, oczywiście, że wiedzie im się świetnie, bo prezes jest jednocześnie wiceministrem rolnictwa. Prawda była jednak taka, że koncern wypracował metody osiągania sukcesów, zanim Brzostowski znalazł się w rządzie. Można nawet powiedzieć, że został wiceministrem właśnie dzięki powodzeniu przedsiębiorstwa. Bano się go wtedy, a równocześnie podziwiano. Potrafił, pamiętają byli pracownicy, „zarobić na gównie i na powietrzu”. I faktycznie. Igloopol jako pierwszy złamał monopol Polmosu, nie ponosząc przy tym żadnych kosztów. Wyglądało to tak: w wybudowanej w Tarnowie fabryce frytek wykorzystywano tylko najlepsze gatunki ziemniaków, gorsze szły na pyzy i kluski, a z odpadów dawało się jeszcze wycisnąć 96-procentowy spirytus. Pieniądze przychodziły równie łatwo: w dębickim Stomilu kombinat kupował opony, z Lublina sprowadzał felgi, na miejscu pompowano powietrze, a gotowe koła sprzedawano FSM w Warszawie. W kwietniu 1987 r. Kombinat Rolno-Przemysłowy przekształcił się w spółkę akcyjną; 23% akcji objęła załoga, 38% państwo. Rozkaz: zniszczyć! Igloopol od początku nie pasował tym, którzy w czerwcu 1989 r. wygrali wybory. Pierwsza spółka i pierwszy kapitalistyczny koncern u schyłku realnego socjalizmu kłócił się z upowszechnianym przez „Solidarność” obrazem polskiej gospodarki, pustych sklepowych półek i kartek na mięso. – Na Boga, wierzcie, to jest kryminalna spółka, kierowana przez największego złodzieja PRL – grzmiał z parlamentarnej mównicy jeden z senatorów, który trochę później został oskarżony o próby kupowania po zaniżonych cenach majątku należącego do skarbu państwa. – Nie mogę pomóc. Wokół pana czuje się kondensację nienawiści – powiedział Brzostowskiemu Jacek Kuroń. Igloopolem zajął się NIK i prokuratura. Przez trzy następne lata za wszelką cenę próbowano udowodnić, że Edward Brzostowski jest czerwonym malwersantem i nomenklaturowym złodziejem. – Wytaczano mi sprawy o brak nadzoru, niegospodarność. Przesłuchiwało mnie trzech prokuratorów przez trzy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 45/2001

Kategorie: Reportaż