Bubel areny

Bubel areny

Nie minął rok od Euro 2012, a stadiony, na których rozgrywano mecze, okazały się wyjątkowo kosztowną dekoracją W połowie kwietnia „Gazeta Wyborcza” doniosła, że na stadionie Lecha Poznań zamknięto część trybuny nr 1, ponieważ groziła zawaleniem. Jakiś czas temu pracownicy klubu zauważyli pęknięcia w betonowych filarach. Ponieważ pod feralną trybuną znajdują się loże dla VIP-ów, z których lokalni notable i ich goście zwykli podziwiać występy Kolejorza, o pęknięciach powiadomiono władze miasta. Kto wie, jak długo trzymano by sprawę w tajemnicy, gdyby nie dociekliwość mediów. Przed Mistrzostwami Europy w Piłce Nożnej Euro 2012 na poznański stadion wydano 750 mln zł. Odebrano kosztowny bubel. Jest tylko kwestią czasu, kiedy prezydentowi Ryszardowi Grobelnemu przyjdzie odpowiadać na nietaktowne pytania. Ostrzeżenia Od kilku lat na łamach „Przeglądu” ostrzegaliśmy, że stadionowa gigantomania będzie drogo kosztowała podatników. Warte miliardy złotych dekoracje jednorazowego użytku, zwane stadionami, na lata obciążą kieszenie mieszkańców Gdańska, Wrocławia i Poznania. Na przynoszący straty Stadion Narodowy zrzucą się solidarnie wszyscy Polacy. Ostrzegaliśmy, że tempo prac nie gwarantuje oddania obiektów w terminach zapisanych w kontraktach. Byliśmy pewni, że koszty budowy stadionów będą znacznie wyższe, niż pierwotnie zakładano. I mieliśmy rację. Do niedawna wydawało się, że przynajmniej dwa z czterech wybudowanych na Euro 2012 obiektów spełniają niezbyt wygórowane normy: stadion Lecha Poznań i gdańska PGE Arena. Nie od dziś wiadomo, że Stadion Narodowy w Warszawie i stadion we Wrocławiu wymagają po prostu dokończenia, choć uroczystościom otwarcia wspomnianych przybytków sportu nadano stosowną oprawę. Okazuje się, że doszedł do tego Poznań. Gdy w sierpniu ubiegłego roku ucichły dźwięki wuwuzeli, opadł kurz bitewny, wyjechali kibice, a służby miejskie zebrały ostatnie butelki po piwie, władze Wrocławia nałożyły na budującą obiekt spółkę Max Bögl karę w łącznej wysokości 82 mln zł za… niedokończone prace na stadionie: • 65 mln zł za przekroczenie zapisanego w umowie terminu zakończenia budowy. Pierwotnie obiekt miał być gotowy w czerwcu 2011 r., po zawarciu aneksu – w czerwcu 2012 r. W sierpniu 2012 r., po zakończeniu Euro okazało się, że nadal wymaga obecności ekip monterskich; • 17 mln zł za niedokończenie prac związanych z elektroniką i ogrzewaniem na stadionie. Niemcy z godnością odrzucili roszczenia władz Wrocławia, podnosząc, że przed Euro miasto zorganizowało na stadionie trzy imprezy: pokaz Monster Trucków, mecz bokserski Adamek-Kliczko i koncert George’a Michela, co jakoby utrudniło prowadzenie prac wykończeniowych. Dziwne, że przed Euro nikt nie zgłaszał uwag. Przynajmniej publicznie. Teraz strony spotkają się w sądzie i wiadomo, że na wyrok przyjdzie długo czekać. Jest to na rękę zarówno prezydentowi Wrocławia Rafałowi Dutkiewiczowi, jak i władzom niemieckiej spółki. Znając wydolność polskich sądów, kiedy zapadnie ostateczny wyrok, ani prezydent, ani członkowie zarządu spółki Max Bögl nie będą piastowali swych funkcji. Bitwa na roszczenia Także w Warszawie doszło do gorszących scen. Mało kto dziś pamięta, jak premier Donald Tusk strzepywał pył z ramion marynarki prezesa spółki PBG Jerzego Wiśniewskiego, zachęcając go do przyspieszenia prac na Narodowym. Pracownicy konsorcjum Hydrobudowy, PBG i Alpine zwijali się jak w ukropie, by zdążyć przed zaplanowanym na 8 czerwca 2012 r. meczem otwarcia Euro Polska-Grecja. Nikt nie zawracał sobie głowy finansami. Lecz już dwa miesiące później budowlańcy wystąpili z roszczeniem wobec Narodowego Centrum Sportu w wysokości ok. 400 mln zł. Wydaje się, że urzędnicy NCS byli szybsi – już 4 czerwca 2012 r. wezwali konsorcjum do zapłaty kar umownych w wysokości 308,8 mln zł za zwłokę w realizacji inwestycji. Jeśli ktoś szuka dowodu, że nie należy ufać obietnicom premiera Tuska, to go ma. Myślę, że prezes PBG Jerzy Wiśniewski miałby na ten temat coś do powiedzenia. Z tego, co mi wiadomo, nie na pozwy sądowe panowie się umawiali. To rzecz jasna nie koniec kłopotów Stadionu Narodowego. Źli ludzie zbliżeni do owego cudu architektury sportowej roznoszą po Warszawie plotki, że ze względu na napięte terminy i konieczność oddania go do użytku przed Euro, wielokrotnie zmieniano pierwotny projekt, nie zawracając sobie głowy stosownymi zezwoleniami. Zwłaszcza w końcówce budowy.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17-18/2013, 2013

Kategorie: Kraj