Budżet płaci i wymaga
Ordynację wyborczą zmieniono tak, żeby jak najwięcej zabrać SLD. Po zmianie podziału administracyjnego kraju trzeba było przykroić ordynację wyborczą do nowych granic województw i nowych okręgów. Posłowie, a raczej parlamentarna większość AWS i UW, czekali z tym ponad dwa lata. Ostatecznie pół roku przed wyborami uchwalili ordynację wyborczą. Zmieniając w niej kilka kluczowych parametrów. Ich filozofia była prosta – ordynację zmieniono tak, żeby jak najwięcej zabrać SLD. Nikt zresztą w Sejmie specjalnie nie krył się z tym, że ordynacja pisana jest pod wyborcze sondaże. Więc po pierwsze – zmieniono system liczenia głosów z metody d’Hondta na metodę St. Lague’a, po drugie – zlikwidowano listę krajową, która również premiowała większe partie, po trzecie – wprowadzono duże i średnie okręgi wyborcze – co również sprzyja mniejszym partiom. To policzyli już specjaliści: zakładając, że SLD zdobędzie we wrześniowych wyborach około 40% głosów – według nowej metody liczenia, zdobędzie 20-30 mandatów mniej. Ale nie nowy sposób liczenia głosów wywołał w Sejmie największe emocje (bo to sprawa znana od miesięcy), ale zapis dotyczący finansowania partii. Otóż posłowie zdecydowali, że partie nie będą mogły przyjmować pieniędzy od biznesu, ani prowadzić sprzedaży cegiełek. Ich jedynym źródłem utrzymania będzie dotacja z budżetu odpowiadająca liczbie zdobytych głosów. Ten niepopularny w społeczeństwie pomysł, by partie utrzymywane były z pieniędzy podatników, próbowali zdyskontować politycy Platformy Obywatelskiej. Partie nie mogą brać milionów z budżetu, w którym brakuje w zasadzie na wszystko – mówili. Na pierwszy rzut oka trudno temu rozumowaniu cokolwiek zarzucić. Ale… Spójrzmy, jaką politycy Platformy przedstawili alternatywę. Ta alternatywa to pozostawienie wszystkiego po staremu. Partie mogłyby handlować cegiełkami (to najlepszy sposób na ukrywanie źródła partyjnych dochodów, bo w ten sposób, w tajemnicy przed inspektorami finansowymi i opinią publiczną, wybraną partię zasilać może każdy), mogłyby brać pieniądze od biznesu. Tym sposobem wchodząc w różne, niejednoznaczne, pachnące korupcją układy. Cóż więc jest lepszego? Można zakazać partiom pobierania pieniędzy z budżetu. Ale wówczas będą brały one pieniądze z nie wiadomo jakich źródeł. Z jakich? To będzie tajemnica partyjnych skarbników. Innym rozwiązaniem jest sytuacja, w której partie biorą dotacje od państwa, ale później muszą się rozliczyć przed księgowym z Krajowej Komisji Wyborczej z każdej złotówki. A że rozliczenia te to nie żarty, przekonaliśmy się podczas afery Kohla w Niemczech, no i w Polsce, kiedy na jaw wyszły lewe przekazy na fundusz wyborczy Mariana Krzaklewskiego. Taki jest wybór. Między rozwiązaniem średnim, jakim jest dotowanie partii z budżetu (w zamian za wgląd w partyjne konta), a rozwiązaniem złym, zapraszającym do korupcji. Szkoda, że politycy Platformy, mówiąc o czystości i przejrzystości państwa, w tej sprawie próbowali mącić. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint