Z jednej strony wiem, że odnoszenie się do politycznych tyrad rządzących (i walczących o utrzymanie władzy) to wysiłek jałowy. Ktoś powie: to tylko polityka, tak muszą mówić, przecież w rzeczywistości wcale tak nie uważają; poza tym gdybyś ty jako premier miał takiego wicepremiera, to nie takie rzeczy byś wygadywał, nie takich imigrantów atakował, antagonizował i szczuł. A ja mówię: to aż polityka, więc wymagania są większe. Nie, nie muszą wcale tak mówić. Mówią, bo chcą dalej rządzić, bo chcą zostać bezkarni, bo obawiają się (i mam nadzieję, słusznie), że przyjdzie im i za czyny, i za słowa odpowiedzieć przed sądem. Szczerze mówiąc, nic mnie nie obchodzi, co „naprawdę” uważają tacy osobnicy jak Mateusz Morawiecki. Myślę, że nic nie uważają. Że nie mają żadnych poglądów, przekonań i wartości. Że są wypłukanymi z sumienia cynicznymi technokratami (tego „premier” nauczył się, nie tyle pracując, ile zarządzając z politycznego nadania bankiem takim, bankiem owakim). Ich religią jest „skuteczność”, ich technologią jest czarny PR wobec krytycznych mediów i manipulacje, żeby białe udawało czarne, a czarne białe. To w rzeczy samej przypadkowi funkcjonariusze wyznaczeni do odegrania takiej roli. I premier, i prezydent. I grają, jak potrafią, a raczej jak nie potrafią. Jedyne, co naprawdę rozumieją, to interes własny, własnej formacji politycznej, własnej frakcji w tejże formacji. Jeśli na ich wykrzywionych fałszem ustach pojawia się jako pałka słowo bezpieczeństwo, to trzeba wiedzieć, że chodzi nie o żadne bezpieczeństwo, tylko o ich własny tyłek na ich własnym stołku, przy ich na chwilę zawłaszczonym korycie władzy. Im gęba pełniejsza frazesów o ojczyźnie, bohaterach, fladze, dumie narodowej, bezpieczeństwie kobiet i dzieci (kobiet, które dzięki ich talibańskim rządom umierają na oddziałach położniczych, dzieciom najliczniej w Europie popełniającym samobójstwa, bo nie ma dla nich pomocy psychiatrycznej) – tym bardziej wiadomo, że idzie o prywatę, karierę, bezkarność. W istocie rzeczy oglądamy bezgranicznie wyrachowany spektakl nagiej, dzikiej władzy, gdzie diabeł na mszę dzwoni, a drogie krawaty, koszule i garnitury maskują gołą przemoc. Kiedy słuchałem wystąpienia Morawieckiego na temat polityki Unii Europejskiej w sprawie tzw. mechanizmów solidarnościowych, jeśli chodzi o przybywających (i przybywające!) uchodźców i uchodźczynie, kiedy wygłosił de facto czysto faszystowskie, pełne nienawiści, szczucia i kłamstw przemówienie, mój organizm zareagował odruchem wymiotnym. Bezwarunkowo. „Trwa atak na Europę”, „granice Europy nie są bezpieczne”, „Polska pokazała, że można skutecznie bronić granic przed presją migracyjną”… Z trudem to relacjonuję. „Migracja to wspieranie grup przestępczych i terroryzmu”. Wizja Morawieckiego, PiS (przedwyborcza, powtarzajmy, w ostatnich dekadach żaden inny rząd nie umożliwił imigracji zarobkowej tak wielkim grupom migracyjnym – to akurat bardzo dobrze) jest wizją doskonałej, wygrodzonej, niedostępnej Twierdzy Europa. Jest to świat, z którym nie odczuwam jakiejkolwiek wspólnoty wartości czy tradycji. W takiej Polsce i Europie odmawiam uczestnictwa. Tu racjonalne argumenty nie działają, nawet Morawiecki ma wystarczająco sprawny operacyjnie „intelekt”, żeby wiedzieć, co mówi, w jakiej grze bierze udział, jakie demony karmi i wypuszcza. Morawiecki niemal całe swoje życie spędził (i to na bogato) w mieście samych imigrantów, bo takim jest Wrocław. I w tej perspektywie Józef Stalin jest uosobieniem dobrego prawodawcy, bo przecież to jego decyzją wypędzono Niemców i przesiedlono Polaków ze wschodu. A Morawiecki chyba za nielegalnego uchodźcę się nie uważa. Gdyby zresztą uznać go za takiego, wówczas wygłaszane przez niego przestrogi akurat nabierają waloru autentyczności. Unia, której naprawdę mam sporo do zarzucenia w budowaniu faktycznie tej samej wizji samoogradzającej się Europy, na pohukiwania premiera Pinokia w ogóle nie zwraca uwagi. Wie doskonale, że to przedwyborcza agitacja zaadresowana do polskiego społeczeństwa. Możemy wpływać na tę nienawistną lawinę płynącą z ust polskiego premiera. Świat od zawsze był migracją. Inaczej by jego i nas po prostu nie było. To, co wygaduje Morawiecki, to już nie jest jakieś zawracanie Wisły kijkiem, to potworna metoda wymieszania ignorancji z podsycanym strachem, żeby eksplodowała nienawiść. Nic innego. Ja się tego premiera nawet nie wstydzę. Ja wymiotuję. Polska jako państwo, ale i jako społeczeństwo (bo albo akceptuje, albo milczy) zapisuje swoje lata hańby w historii. Takimi premierami. Takimi słowami tychże premierów. Takimi wybudowanymi murami. Takimi umierającymi na granicy bezbronnymi ludźmi. To jest realna przemoc polskiego państwa, które zabija i owija w kłamliwe uzasadnienia. Na dniach ukaże się książka reporterska Mikołaja Grynberga „Jezus