Bunt kobiet górniczek

Bunt kobiet górniczek

Według obiegowej opinii kobiety w kopalniach siedzą w biurach i popijają kawkę. W rzeczywistości łopatami przerzucają kilogramy węgla w błotnistej mazi Zaczęłam pracować, mając 17 lat. Przydzielono mnie do sortowni węgla. Do tej pory mam koszmary. Po roku przeniesiono mnie do lampowni. Wydawało mi się to rajem, dopiero po 15 latach pracy przekonałam się, że zamieniłam czarne piekło na białe – mówi Jadwiga, pracująca w jednej z kopalń od 20 lat. Zakład przeróbczy mieści się w budynku z lat 20. poprzedniego wieku, od 40 lat niczego w nim nie modernizowano. To tutaj węgiel wydobywany z dołu przesuwa się skomplikowanym korytarzem taśmociągów najpierw do sortowni, gdzie oddziela się kamień od węgla. Praca jest zmechanizowana, ludzie, głównie kobiety, pilnują tylko urządzeń. Często jednak dochodzi do zerwania taśmy. Wówczas łopatą albo rękoma trzeba z powrotem narzucić węgiel. Nierzadko są to ciężkie, wielokilogramowe bryły. Pod taśmociągiem tworzy się gruba warstwa błota, śliska i głęboka, którą trzeba usuwać łopatą. Powietrze jest czarne od pyłu węglowego, wżerającego się w skórę, powieki i nos. Do tego ogłuszający hałas starych urządzeń. Śliskimi od błota schodami wspinam się na wysokość drugiego piętra, skąd mogę obserwować płukanie i wzbogacanie węgla. Do poprzednich wrażeń dochodzi jeszcze smród oparów ropy. W tej części zakładu, tzw. płuczce, jest wilgotno i ciemno. Wszędzie nieprzebrane ilości kleistego błota. Jedna z kobiet pochylona zmiata wiklinową miotłą to błocko, żeby móc swobodnie stanąć koło urządzenia sterującego. Z pylistej mgły wyłaniają się dwie postacie w drelichach, z ubrudzonymi twarzami. Anna i Barbara łopatami narzucają spadające z taśmy bryły węgla. Pracują tu nieprzerwanie od 12 lat. Po osiem godzin dziennie. Do domu wracają śmiertelnie zmęczone, otumanione i brudne. Pracują też w niedziele, święta, w nocy. Zarabiają na rękę po ok. 800 zł z wszelkimi dodatkami. – Nie mam wyboru – mówi Barbara – mąż pracował jako kierowca. Teraz jest bezrobotny, szuka zajęcia. Mamy dwoje dzieci w wieku szkolnym. Ledwo nam starcza, więc muszę znosić to wszystko. Schodzę na poziom 5.2, potocznie zwany piekłem. Dwie kobiety co godzinę ręcznie pobierają z mazistego błota na taśmie próbki węgla do badania laboratoryjnego. Mimo że zakład przetwórczy znajduje się na powierzchni kopalni, poziom 5.2 wygląda jak przedsionek piekła. Wszędzie wokół pył, wilgoć, błoto po kostki, ciemność i ogłuszający huk. W zakładzie przeróbczym zatrudniane są głównie kobiety. Nieliczni mężczyźni to ci, którzy z jakichś względów nie nadają się do pracy na dole. Mówi się też, że są tu przydzielani „za karę”. Zdarza się, że mają pensje jak ci na dole. Ich koleżanki nie mogą nawet o tym marzyć. Niewidzialny morderca Alina pracuje w magazynie. Wraz z czterema koleżankami musi rozładować wszystko, co przychodzi do kopalni. Łącznie z rurami, łańcuchami i metalowymi urządzeniami. Przenoszą góry ubrań, butów, ręczników i środków czystości. – Gdy wracam do domu, mam trudności z utrzymaniem łyżki, kiedy jem zupę. Postanowiłam się dokształcać w liceum, aby odmienić swój los. Połowa mojej pensji – 350 zł – idzie na czesne. Sama wychowuję syna. Gdyby nie pomoc rodziców, nie miałabym z czego żyć. A przecież pracuję, i to bardzo ciężko. Sama nie wiem, co mam robić. – Praca w lampowni jest pozornie łatwa. Górnicy oddają wyczerpane lampy, a naszym zadaniem jest ich naładowanie oraz uzupełnienie elektrolitu w akumulatorach. Także czyszczenie w miarę potrzeby. Na jednej zmianie przygotowuje się ok. 100 lamp. Problem jest w tym, że elektrolit to substancja żrąca, mamy wprawdzie okulary ochronne, ale pracujemy bez masek. Zdarza się, że taka lampa pęknie górnikowi, wtedy wychodzi z dołu z poparzonym tyłkiem, a my codziennie, przez osiem godzin wdychamy te opary. To białe piekło. Do tego w lampie jest urządzenie namierzające górnika, wydzielające szkodliwe promieniowanie. W hali lampowni stale wisi kilkaset lamp. Pracowałam w tym miejscu przez 15 lat. Sama wychowywałam dwóch synów. Postanowiłam coś odmienić i poszłam do szkoły. Przez trzy lata chodziłam tylko na nocne zmiany, w dzień zajmowałam się dziećmi, a popołudniami dwa razy w tygodniu uczyłam się. W końcu się udało, dostałam pracę w administracji. Zaraz potem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 39/2005

Kategorie: Kraj