SLD chciał być koalicjantem PO, a wyborcy poparli tych, którzy najostrzej krytykowali rzeczywistość W kampanii wyborczej silnie ujawniły się dwa nurty myślenia wynikające z mitów założycielskich III RP. Z jednej strony domagano się wsparcia socjalnego państwa, pomocy dla biedniejszych. Stąd postulaty płacy minimalnej, lepszej dostępności do służby zdrowia, likwidacji umów śmieciowych. To nurt myślenia wywodzący się z postulatów Solidarności lat 80. Drugi nurt wyrasta z neoliberalnej transformacji gospodarczej lat 90. Odbyła się ona pod hasłami ograniczenia roli państwa w gospodarce, prywatyzacji, deregulacji oraz „brania spraw w swoje ręce”. I część rąk wzięła majątek, wcześniej państwowy. Skutkiem tego jest nierówność majątkowa ludzi, dużo większa niż nierówność dochodów. Worek z obietnicami W tej sytuacji można zrozumieć, że do części wyborców trafiały hasła w rodzaju: obiecujemy mniejsze podatki i większą pomoc państwa dla słabszych. Kto zaś wymagał wsparcia? Według jednych, rodziny wielodzietne, zdaniem drugich, przedsiębiorcy. Dla jednych byli to ludzie pracujący na umowach śmieciowych, dla drugich obciążeni podatkami. Nikt nie chciał podpaść jakiejś grupie wyborców, więc na wszelki wypadek obiecywano wszystkim. Jakoś nie bano się śmieszności ani posądzenia o niekompetencję. Nasze społeczeństwo, wychowywane na różnych mitach, nie poszukuje racjonalności. I nowe mity kupuje bez zmrużenia oka. A eksperci też są różnej wiary. Jedni utytułowani ekonomiści uważają, że reforma emerytur polegająca na ich prywatyzacji to świetne rozwiązanie. Drudzy, równie utytułowani, sądzą, że to wielki przekręt III RP. Moja wiedza praktyczna o funkcjonowaniu sektora finansowego każe mi przyłączyć się do tych drugich. Jednak racje znów są związane z tym, w co kto wierzy. Nasz kraj dla jednych był Polską w ruinie. Zdaniem drugich, odniósł pełen sukces, bo mamy wolność, jak głosił były prezydent. Tymczasem dla różnych ludzi co innego jest ważne. Dla jednych wolność własnych wypowiedzi, dla drugich dochody pozwalające na godną egzystencję. Polska to kraj przywileju. Zawsze o powodzeniu decydowało urodzenie (w Polsce szlacheckiej), przynależność (II RP, PRL), pozycja klasowa rodziny (III RP). W zakresie wolności mamy wszystko. Można głosić, co się chce. Trzeba tylko mieć pieniądze na założenie własnej gazety. Bo już istniejące poglądów niesłusznych nie będą powielać. Dobrobyt dla wybranych W III RP widoczny jest duży wzrost konsumpcji, wspierany wielkim postępem technicznym, który pozwala na powszechne korzystanie z coraz bardziej wyrafinowanych usług. Konsumpcja jest finansowana długiem państwowym, długiem prywatnym i dochodami z prywatyzacji majątku państwowego. Ten model jest bliski temu, co występuje w innych krajach. Generalnie Zachód, do którego należymy, bogato żyje na kredyt. Kiedyś takie życie się skończy, ale to będzie wspólny ból. Stąd wniosek, że dziś na pewno nie jesteśmy w ruinie, choć strukturalne podwaliny naszej gospodarki są słabe. Ale nasze zdobycze to majątki indywidualne bogatszej części społeczeństwa. Większość nie doświadcza dobrobytu. Działa przy tym mechanizm opisany przez Marksa: nawet najmniejsza chatka spełnia wszystkie potrzeby jej mieszkańców, póki obok nie pojawi się pałac. A w Polsce obok chatek powstały pałace. Stąd frustracje i bunt przeciwko temu stanowi. Lewica obok wyborców W III RP doszło do trzech buntów społecznych przeciwko ukształtowanej rzeczywistości. Pierwszym było przejęcie w 1993 r. władzy przez lewicę po doświadczeniu efektów szokowej transformacji gospodarczej. Lewica kierunku przemian nie zmieniła, ale ograniczyła nieco dolegliwość transformacji gospodarczej. Później do władzy wrócił obóz prawicowo-solidarnościowy i przyspieszył przemiany kapitalistyczne. Symbolem tego stały się cztery reformy rządu Buzka. Odpowiedzią była społeczna akceptacja dla bardzo lewicowego w zapowiedziach obozu z Millerem na czele, który wygrał wybory przy wielkim poparciu, później jednak kontynuował kierunek przemian wytyczony po 1989 r. Osiągnął sukcesy polityczne, czego symbolem było wstąpienie Polski do Unii Europejskiej, ale nie spełnił oczekiwań wyborców i do władzy wróciła prawica. Przed ostatnimi wyborami SLD, jako podstawowa partia lewicy, zachowywał się niejasno. Cały czas lawirował, nie odcinał się od roli budowniczego III RP, szykował zaś do roli koalicjanta PO. A nastroje społeczne dojrzały do kolejnego buntu przeciwko realiom polskiego kapitalizmu. I dały