Dziesięć lat od śmierci Andrzeja Leppera. Jego mit wciąż żyje 5 sierpnia 2011 r. w warszawskim biurze Samoobrony znaleziono powieszonego w łazience, na sznurze od snopowiązałki, Andrzeja Leppera. Okoliczności jego śmierci do dziś nie zostały do końca wyjaśnione. W gronie jego byłych współpracowników wciąż zresztą dominuje pogląd, że nie popełnił samobójstwa, że ktoś wszedł do jego biura i go zamordował. Polityczny upadek Andrzeja Leppera (może chwilowy, tego też się nie dowiemy) był dziełem tajnych służb i wielkiej intrygi, którą nadzorowali politycy. Afera gruntowa to matka pisowskich afer – pokazała Kaczyńskiemu, jak za pomocą tajniaków, podsłuchów, spreparowanych oskarżeń można niszczyć ludzi. Torować sobie drogę. Ale zanim Lepper został zniszczony, dostał się na polityczny szczyt. Wicemarszałek Sejmu, wicepremier, minister rolnictwa – pełnił w polskiej polityce ważne funkcje i starał się pełnić je jak najlepiej. Na szczyty wyniósł go polski lud, wyborcy Samoobrony. To on de facto ten ruch stworzył, praktycznie z niczego – lub inaczej: z gniewu tych, dla których III RP okazała się macochą. Andrzej Lepper pokazał nam tę drugą, niewidoczną w mediach, stronę III RP. Mieli milczeć, ale się odezwali Przede wszystkim wywlókł spod lukru oficjalnej propagandy bolesną prawdę, że III RP nie jest krajem pełnego szczęścia ani najlepszym, co mogło spotkać Polaków w historii. I tym zadowolonym Polakom pokazał, że wielka przemiana przyniosła milionom ich rodaków cierpienie, poniżenie, zepchnięcie w niebyt. Lepper upomniał się o ich miejsce w społeczeństwie. Upodmiotowił ich. Bo mieli milczeć, ale się odezwali. Jako pierwszy w III RP zmienił paradygmat polityki. Do czasu Leppera media i obywatele mieli z zachwytem wysłuchiwać pomysłów, rodzących się w gabinetach, i je aprobować. Bo to były pomysły „naszej” władzy, tej lepszej. Lepper odrzucił to myślenie, on żądał, by władza słuchała ludzi. Jest w jego książce „Każdy kij ma dwa końce” świetna opowieść pokazująca zderzenie tych dwóch światów, dwóch sposobów myślenia. Wspomina on, jak po jednej z manifestacji przed Sejmem został przyjęty przez wicepremiera Leszka Balcerowicza. „Otóż profesor Balcerowicz, kierujący wówczas całą polską gospodarką – pisał Lepper – przeznaczył na tę rozmowę pół godziny. A kiedy rozmowa zaczęła się przeciągać i do gabinetu poczęli wchodzić co chwila jego asystenci, przypominając o innych spotkaniach, Balcerowicz zirytował się i powiedział: – Proszę nam nie przeszkadzać i nie wchodzić. Kiedy skończę, sam otworzę drzwi. A inne spotkania odwołać. Miałem więc dwie i pół godziny czasu, aby wyłuszczyć mu nasz pogląd i przedstawić nasze postulaty. (…) Przedstawiłem wicepremierowi Balcerowiczowi moje obserwacje dotyczące działań międzynarodowych organizacji finansowych w stosunku do Polski, opisałem mu stan polskiej gospodarki, a także nasze obawy i przewidywania na przyszłość, które napełniały nas niepokojem. Kiedy rozmowa dobiegła końca, Balcerowicz powiedział do mnie: – Pozwoli pan, że będę miał do pana prośbę. – Jaką prośbę, panie premierze? – Żeby pan nie jeździł po Polsce i tych bzdur, które mi pan tu opowiadał, nie powtarzał ludziom. Na szczęście nie jestem pozbawiony zdolności riposty i odpowiedziałem mu: – Dziwię się, panie premierze, że był pan w stanie przez dwie i pół godziny słuchać moich bzdur. Ja pańskich nie słuchałbym nawet przez pół godziny. Powiedziałem mu również: – Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę, że dokonał pan właśnie wielkiej rzeczy: przekonał mnie pan raz jeszcze, że ja mam rację. Dlatego też przyrzekam panu. Że te »bzdury«, które opowiadałem tu panu, będę właśnie, dopóki sił mi starczy, opowiadać ludziom w całej Polsce”. Oto zderzenie dwóch postaw. I czy kogoś dziwi, że nie doszli do porozumienia? Że szans na to nie było? Pewnie nie. Ale na pewno mamy prawo się dziwić, że ówczesna władza i ówczesne elity nie wyciągnęły i z tego spotkania, i z późniejszych działań Leppera żadnych wniosków. Że wciąż przedstawiano go jako to zło, tego fornala, który w gumiakach ubabranych gnojowicą wchodzi na salony. Że nie podjęto próby refleksji, co jest jego siłą. A szkoda, bo Lepper był zapowiedzią tego, co nadchodzi – lub co może nadejść. Sygnałem ostrzegawczym, alarmem. Pokazywał, że ci dotychczas pomijani mogą wziąć sprawy w swoje ręce. I że konflikt lud-elity może być wielką
Tagi:
Andrzej Lepper, elity III RP, historia Polski, III RP, Jarosław Kaczyński, klasa ludowa, klasa pracująca, klasizm, Leszek Balcerowicz, neoliberalizm, nierówności społeczne, polska polityka, prokuratura, protesty, rolnicy, sądy, samobójstwo, Samoobrona, społeczeństwo, wieś, Wojciech Łaczewski, wykluczeni