Jak służby zdobywają informacje w aresztach i więzieniach? Gdy przed paroma tygodniami uniewinnieniem zakończył się proces prof. Jana Widackiego, oskarżonego o nakłanianie do składania fałszywych zeznań na na korzyść groźnych gangsterów, sędzia kierująca składem orzekającym stwierdziła: „Sprawa ta ujawniła szereg nieprawidłowości w aresztach, prokuraturze oraz w korzystaniu z zeznań tzw. skruszonych przestępców”. Okazało się bowiem, że w sprawie prof. Widackiego podstawy oskarżenia były nieprawdziwe, nie trzymały się kupy, konstruowano je wedle oczekiwań prokuratorów, nierzetelnie prowadzących postępowanie. Mówiąc ściślej, proces Jana Widackiego ujawnił zaledwie czubek góry lodowej. W aresztach i więzieniach bowiem rozmaite służby – nie tylko policja czy prokuratura, ale i ABW, CBA, straż graniczna, żandarmeria wojskowa, służba celna, kontrwywiad i wywiad wojskowy – praktycznie buszują, jak chcą. Zdobywają informatorów, podsłuchują rozmowy, namawiają do składania zeznań, zastraszają, przekupują, obiecują nagrody i zwolnienia, organizują prowokacje. Słowem, prowadzą pracę operacyjną pełną parą, czego oczywiście żadna ze służb oficjalnie nie ujawnia. (Podobnych operacji nie może podejmować tylko służba więzienna, która żadnych takich uprawnień nie posiada). Te poczynania często są nieuniknione i niezbędne. W końcu nasza policja niemal połowę informacji na temat funkcjonowania świata przestępczego uzyskuje właśnie w zakładach karnych. Zrobił to, o czym pisał Problem jednak w tym, że ponieważ poufne działania operacyjne są prowadzone wśród osób marzących o wyjściu na wolność, bardzo łatwo uzyskać od nich zeznania wprawdzie zgodne z oczekiwaniami wypytujących służb, ale całkowicie wyssane z palca, mogące prowadzić do oskarżenia zupełnie niewinnych ludzi. Zdarza się też, że inwigilacja i naciski na więźniów czy aresztantów odbywają się za plecami służb więziennych, bez powiadamiania dyrektorów zakładów karnych, co niekiedy powoduje tragiczne skutki. Trzy lata temu w areszcie w Białymstoku powiesił się Andrzej Ł. Był członkiem gangu kradnącego luksusowe auta. Sprawę tę prowadziła prokuratura w Gorzowie Wielkopolskim, na drugim końcu kraju. Andrzej Ł. zgodził się zeznawać i został przewieziony do Białegostoku, w celu uchronienia go przed zemstą byłych towarzyszy. Zyskał status świadka koronnego (o czym nie wiedziała dyrekcja białostockiego aresztu), ale prokuratura w Białymstoku nie była do końca zadowolona z jego zeznań. W którymś momencie padła zakamuflowana groźba, że być może w tej sytuacji trzeba będzie zakończyć współpracę i więzień zostanie odesłany do Gorzowa. Taki powrót oznaczałby dla niego nieuniknioną śmierć z rąk współwięźniów. Andrzej Ł. kolejno wysyła więc do rodziny trzy listy, informując, że nie wróci do Gorzowa, raczej sam się zabije. Listy, zgodnie z procedurą, przechodzą przez prokuraturę, która poznaje ich treść. Jednak ani prokurator zajmujący się cenzurą korespondencji, ani jego zastępca nie zawiadamiają o tym dyrekcji aresztu. Andrzej Ł. nie zostaje więc objęty wzmożonym nadzorem funkcjonariuszy więziennych, a gdy groźba przeniesienia do Gorzowa staje się coraz bardziej realna, wiesza się na pasku w kąciku sanitarnym celi. Dopiero wtedy władze aresztu zostają oficjalnie poinformowane, że był świadkiem koronnym. Wkrótce zaś prokuratura białostocka stawia jednemu ze strażników zarzut niedopełnienia obowiązków – bo nie zaglądał do celi Andrzeja Ł. i w ten sposób przyczynił się do jego śmierci. Obrona podnosi, że niedopełnienie obowiązków, owszem, było, ale ze strony białostockiej prokuratury i zespołu ochrony świadka koronnego, które – wykonując choćby jeden telefon – mogły zapobiec takiemu finałowi sprawy. Sąd podzielił zdanie obrony, strażnik został w tym roku prawomocnie uniewinniony. Wpłynąć na Boguckiego Przykładem niestandardowej akcji policyjnej prowadzonej wśród więźniów była ubiegłoroczna próba nakłonienia Ryszarda Boguckiego do zeznań w sprawie zabójstwa byłego komendanta głównego policji, gen. Marka Papały. Bogucki, odsiadujący 25 lat za zabójstwo Andrzeja Kolikowskiego, „Pershinga”, miał zostać przewieziony z więzienia na Rakowieckiej do sądu, gdzie zaplanowano wysłuchanie zeznań Małgorzaty Papały, wdowy po generale. Rano przyjeżdża konwój, Bogucki wsiada do samochodu, ale policjanci czekają na jeszcze jednego więźnia, którego, rzekomo z powodów oszczędnościowych, chcą przetransportować tym samym autem. Strażnicy więzienni zgłaszają obiekcje, Bogucki ma bowiem status niebezpiecznego, więc nie wolno go przewozić razem z innymi więźniami. W odpowiedzi słyszą, że to już do nich nie należy, bo przekazali Boguckiego policji. Wkrótce zostaje przyprowadzony drugi więzień. Wsiada do auta, w którym jest już Bogucki
Tagi:
Andrzej Leszyk