Aresztowany za jazdę po pijanemu Mel Gibson nie jest jedynym aktorem, któremu alkohol pomaga na planie filmowym Mel Gibson został aresztowany przez kalifornijską policję za jazdę po pijanemu – zachłysnęła się kolorowa prasa całego świata. W sezonie ogórkowym taki news to dla bulwarowego dziennikarstwa manna z nieba. Nowinka blednie jednak, gdy przypomnieć, że alkohol jest tak zrośnięty z branżą filmową jak taśma celuloidowa. Najskromniejsza lista niezłych filmów, których bohaterem jest alkoholik, wykracza poza setkę. A lista zdolnych aktorów, którzy mają w życiorysie uzależnienie od alkoholu jest kilka razy dłuższa. Jednak wielkie alkoholowe legendy stworzyli nieliczni. Przypomnijmy te bardziej malownicze. Zapić homoseksualizm Najbardziej widowiskowy upadek alkoholowy ostatniego półwiecza firmuje przystojna twarz Montgomery’ego Clifta. Był najbardziej obiecującym amantem lat 50. A zapił się na śmierć, bo nie mógł przyznać, że jest gejem. W czasach, kiedy publiczność nie znała nawet takiego słowa. Po mistrzowskiej roli w „Stąd do wieczności” (trzecia nominacja do Oscara) nie umiał znaleźć dla siebie miejsca w życiu i na ekranie. I nikt nie wiedział dlaczego. A tymczasem Monty’emu coraz trudniej przychodziło ukrywanie, że w łóżku woli mężczyzn niż kobiety. Odrzucił nawet zaloty Elizabeth Taylor, której bardzo zależało, by zostać jego żoną. I nie miał odwagi wytłumaczyć, dlaczego nie chce się wiązać z największą gwiazdą filmową swoich czasów. Za to wlewał w siebie butelkę za butelką. Odwyk nie skutkował. Clift na rauszu był bez przerwy. Kiedy za rolę w „Młodych lwach” nie dostał nawet nominacji do Oscara, poczuł się skończony jako aktor. I pił coraz więcej. W zamroczeniu alkoholowym spacerował nago po hotelowych korytarzach i po ulicach. Regularnie wyrzucano go z planów filmowych (zwłaszcza gdy przyłapano go w łóżku z mężczyzną) i równie regularnie przyjmowano na komisariatach. Nieliczni przyjaciele, jacy mu zostali, próbowali Monty’ego ratować. Ale alkohol, którym popijał coraz większe dawki leków, powodował, że przed kamerą stał się całkiem nieprzewidywalny. Śmierć Clifta niemal równo 50 lat temu (23 lipca 1966 r.) świat filmowy przyjął z żalem, ale i z ulgą. Aktor dla siebie samego i dla filmu był stracony już od dawna. Hannibal, który wytrzeźwiał Młodsza o ćwierćwiecze legenda alkoholowa nazywa się Anthony Hopkins. W połowie lat 60. Hopkinsowi przewróciło się w głowie od sukcesów. Dopiero co służył w wojsku jako zwykły strzelec z zadaniem czyszczenia broni za półtora funta tygodniowego żołdu, a już wylądował na londyńskich scenach pod skrzydłami samego Laurence’a Olivera. Tu okazało się, że równie dobrze wypada w repertuarze szekspirowskim, co w serialach telewizyjnych. Więc żeby było jeszcze fajniej, Tony (jak lubi siebie nazywać) zaczął ostro dawać w gaz. Producenci posyłali po niego samochód z asystentką, która miała za zadanie doprowadzić aktora do stanu używalności. Pilnowała, by umył zęby, ogolił się. A po drodze tłumaczyła mu, w czym gra, na czym polega jego rola, i próbowała go nauczyć kwestii „na dziś”. Udawało się, bo Hopkins błyskawicznie mobilizował się przed kamerą. Tej zabawy jednak nie można było ciągnąć w nieskończoność i producenci postawili ultimatum: albo odwyk, albo aktorstwo. Hopkins przyjął ultimatum, zaczął chodzić na spotkania AA. W rezultacie picie zarzucił w 1975 r. W doskonałym momencie: właśnie dostał propozycje bardzo widowiskowych ról filmowych z „O jeden most za daleko” na czele. Rola w tej superprodukcji i odstawienie alkoholu podziałało na Hopkinsa jak ostroga – zrozumiał, że swój talent wykorzystywał tylko w niewielkiej części. A przecież na popis w „Milczeniu owiec” (1992) i tak musiał pracować jeszcze blisko 20 lat. W każdym razie na spotkania anonimowych alkoholików uczęszcza do dziś. Właściciel i klient winnicy A już na naszych oczach rodzi się kolejna alkoholowa legenda. To Gerard Depardieu, świetny aktor, ale i zagorzały miłośnik wina. Przy okazji niedawnej premiery filmu „36” producenci zmuszeni byli przyznać, że mieli z aktorem zupełnie podstawowe trudności. Codziennie zjawiał się na planie pijany, czego nie udało się też ukryć w filmie. Pijanym Depardieu nikt się nie przejmował – przynajmniej do roku 2000, kiedy to nadmierne picie aktor przypłacił atakiem serca. I wszczepieniem by-passów. Depardieu, owszem, przyznaje, że pije dużo (nawet po trzy butelki wina dziennie), ale pokrywa tę informację szerokimi opisami własnej winiarskiej działalności. A w filmie? Depardieu pewnie nieraz jeszcze będzie się
Tagi:
Wiesław Stanowski