Dzieciom gruz sypał się na głowę, a ojciec z zagranicy przyjeżdżał mercedesem W Bolesławcu na ślad rodziny R. natrafiono przypadkowo. Do urzędu miasta nadszedł list z odległego o ponad 100 km Boguszowa-Gorców. Szkoła szukała swoich uczniów, którzy od kilku miesięcy nie dawali znaku życia, nawet nie odebrali świadectw z ubiegłego roku. Dlaczego zwróciła się akurat do tego urzędu? Z powodu innego listu, napisanego przez najstarszego chłopca w rodzinie R. Prosił o przesłanie swojego nieodebranego świadectwa, podając adres zwrotny. Do bolesławieckiego przedszkola chodził też najmłodszy z rodzeństwa. To była dodatkowa wskazówka. Krystyna Boratyńska, naczelnik wydziału społecznego Urzędu Miejskiego w Bolesławcu, osobiście zajmuje się szczególnie zagmatwanymi sprawami. Przeczuwała, że tak będzie właśnie tym razem. Pod wskazany adres pojechała z policjantem. – Różne widywałam domy, w których wegetowali ludzie, ale wtedy doznałam szoku. Ta gromadka dzieci i warunki lokalowe zagrażające ich życiu; wciąż nie mogę tego zapomnieć – opowiada. Patrzyła na wybrzuszony sufit i myślała, co by się stało, gdyby poprzedniej nocy spadł większy śnieg. Przecież to mogło polecieć w każdej chwili wprost na wspólne posłanie (barłóg raczej) być może całej siódemki. Bo trudno było stwierdzić, jak oni tu śpią. W innej części pomieszczenia również leżała sterta różności, które od biedy przypominały miejsce do spania. Ubrania? Dzieci pokazały w sąsiednim, jeszcze bardziej zrujnowanym pokoju spory ich stos. W razie potrzeby zawsze coś sobie stamtąd wygrzebały. Zwały gruzu świadczyły o tym, że w tamtym pokoju sufit już się zarwał. Dzieciaki tymczasem wyglądały na całkiem zadowolone. Nie, nie są głodne. Rodzice zostawili im pieniądze. Mają przyjechać za kilka dni, a im zostało jeszcze 400 zł. I przecież nie marzną. Rozgrzany niemal do czerwoności piecyk zapewniał przyzwoitą temperaturę. Kiedy sprawdzając, jak piecyk jest podłączony, Boratyńska spojrzała w górę, zobaczyła kawałek czystego nieba. Pewnie tylko dzięki tej dziurze w dachu dzieciaki nie zaczadziały. I jeszcze czterolatek – wszędobylski, jak każdy maluch… – Rozpalony piec i takie małe dziecko! – przeraziła się pani naczelnik i zdecydowała natychmiast zabrać stamtąd dzieci. Sędzia Janina Jakubiec, która w związku z toczącą się sprawą widziała później ten lokal, skwitowała rzecz krótko: – Dzięki trzeźwej głowie pani Boratyńskiej nie doszło do tragedii. Jednak zabranie stamtąd dzieci wcale nie poszło tak łatwo. Była jeszcze 18-letnia córka państwa R. z niemowlęciem. Oboje mieli niewielki, ale przyzwoicie urządzony pokój (jakby z innego domu, pomyśleli interweniujący). – Jestem pełnoletnia, a małemu nie dzieje się krzywda – powtarzała młoda mama. W końcu rodzinna solidarność przeważyła. Wszyscy znaleźli się w szkolnej bursie, a następnego dnia dzieci poszły do szkół. Wkrótce z Niemiec przyjechali rodzice. Komputer rodziców nie zastąpi Dolnośląskie kuratorium dysponuje danymi na temat pozostawianych dzieci. Co prawda, zebrano je latem, kiedy uczniowie i nauczyciele odpoczywali, nie udało się więc dotrzeć wszędzie i dane z pewnością są zaniżone, ale liczby i tak robią wrażenie. Dane zebrano z 809 placówek (mniej więcej z połowy obszaru województwa) i okazało się, że ponad 8 tys. dzieci ma jedno z rodziców za granicą, a w 1100 przypadkach nieobecni są matka i ojciec. Najczęściej zdarza się to w powiecie kłodzkim (prawie 800 uczniów pozbawionych opieki jednego z rodziców, 130 – obojga). Trudna sytuacja jest też we Wrocławiu i powiatach: świdnickim, bolesławieckim i wałbrzyskim. – Wytworzyła się swego rodzaju moda na wyjazdy do pracy. A rodzice zapominają, że szkoła z najlepszymi nawet programami pomocy psychologicznej czy pedagogicznej nie przejmie ich roli – zauważa Janina Jakubowska, wizytator w dolnośląskim kuratorium. Być eurosierotą? Początkowo to wcale tak źle nie wygląda, dzielą się refleksjami pedagodzy z Gimnazjum nr 1 w Boguszowie-Gorcach. Dziecko przychodzi od szkoły bajerancko ubrane, może pochwalić się „wypasioną” komórką, opowiada o nowym komputerze i innych rzeczach, o których dotąd jedynie marzyło. Jeśli czasem zjawi się w szkole mama, od razu zwróci na siebie uwagę eleganckim strojem. Dość szybko te znamiona luksusu (na tle biednego miasteczka) przestają jednak cieszyć, bo rodziców zwyczajnie zaczyna brakować. – Jak tu można mówić o opiece, jeżeli kontakt z nastolatkami ogranicza się do przyniesienia
Tagi:
Violetta Waluk