Z Justyną Steczkowską rozmawia Przemysław Szubartowicz Dziś myślę, że jestem na tyle dojrzała, by pozwolić sobie na taką płytę, gdzie niczego nie muszę udowadniać – W jakim jest pani ostatnio nastroju? – W dobrym, dziękuję. – A nie w melancholijnym? – Do czego pan zmierza? – Do tego, że pani najnowsza płyta „Daj mi chwilę” jest według mnie utrzymana w takim właśnie smutnawym klimacie. – Jeśli pan to tak czuje… Nie wiem, czy nazwałabym tę płytę melancholijną, ale każdy z nas ma w swojej duszy trochę melancholii, czasem się to ujawnia i najczęściej jest czymś pięknym. Ale nie jest to smutek, raczej refleksja, która pozwala się zatrzymać na chwilę… – „Daj mi chwilę”… – Kto wie, może coś w tym jest… – Z pewnością jednak jest to album utrzymany w zupełnie innej tonacji niż poprzednie. To jakaś strategia, że pani się ciągle, z płyty na płytę, artystycznie zmienia? – Nie, to nie jest strategia, lecz droga mojego własnego rozwoju. Ciągle poszukuję czegoś nowego, od początku kariery. „Dziewczyna Szamana” i „Naga”, dwie moje pierwsze płyty, nagrywane jeszcze z Grzesiem Ciechowskim, który świetnie zaaranżował te moje pierwsze piosenki, to był wstęp do własnej drogi. Poszłam nią na płycie „Dzień i noc”, byłam wówczas zafascynowana innymi brzmieniami. Potem chciałam oddać hołd poezji miłosnej, marzyłam, by teksty, które zaśpiewam, były wybitne. Poszukałam więc przepięknych wierszy – Szekspira, Norwida, Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej – i tak powstała płyta „Mów do mnie jeszcze”, którą nagrałam z Pawłem Delągiem. A później osiągnęłam magiczny wiek 30 lat i bardzo chciałam zrobić coś ważnego, takiego, co zostanie na dłużej i ciągle będzie miało swoich fanów. Nagrałam więc z całym zespołem wspaniałych muzyków płytę „Alkimja”. A jeszcze później spełniłam swoje marzenie z dzieciństwa. Zawsze chciałam zaśpiewać piosenki wielkich diw XX w. – Edith Piaf, Marilyn Monroe, Anny German czy Ewy Demarczyk – i nagrałam płytę „Femme Fatale”. Dzięki tej płycie bardzo wzrosłam wokalnie, przeszłam niezłą szkołę techniczną i interpretacyjną. – I dlatego ta najnowsza jest raczej oszczędna w „fajerwerkach”? Sporo tu łagodności, delikatności. – Nie muszę szukać popisów, bo już moi fani je znają, zresztą chciałam na „Daj mi chwilę” pokazać się właśnie z łagodniejszej strony. Czuję, że jako wokalistka przeszłam wiele etapów. Szukałam mnóstwa możliwości wyrazu swojego głosu, brzmień, piosenek, które będą dla mnie wyzwaniem. Dzięki temu mój głos z czasem brzmi inaczej i, mam nadzieję, coraz lepiej. Nie była to łatwa droga, ale przeszłam ją sama. – Sama? – Tak, ponieważ tego nie można się nauczyć od żadnego nauczyciela, to trzeba przeżyć poprzez osobiste doświadczenia. Trochę jak w życiu. Może być tak, że mamy swojego guru, który nas wspiera bądź otwiera przed nami różne możliwości, ale przeżyć i przejść nawet wyznaczoną drogę musimy sami, aby to głęboko zrozumieć. – A po co pani śpiewa? Dla marzeń? Dla spełnień? – Śpiewam, bo lubię. – No tak, ale nie każdy lubi w tym śpiewaniu spotkać się z tak różnymi postaciami jak Szekspir, Piaf czy Kasia Nosowska, której teksty też pani wykonywała. W artyście musi być to „po coś”. – Wie pan, to jest tak, że jeśli człowiek ma w sobie pasję do czegoś – w moim przypadku jest to muzyka – to po prostu życie nie pozwala mu kierować się niczym innym. Wszystkie emocje, które w sobie nosi, i swój talent musi przekuć w sztukę. Bo jeśli tego nie robi, mimo że głęboko czuje, że tak powinien, to jego życie się łamie i nie jest szczęśliwym ani spełnionym człowiekiem. Ja miałam dużo szczęścia, że urodziłam się w dużej muzycznej rodzinie, gdzie mogłam się rozwijać muzycznie, i że potem moja pasja stała się moim zawodem. Za każdym razem, wychodząc na scenę, czuję, że chcę tam być, chcę bawić i wzruszać ludzi, chcę zrobić coś dla nich, bo wiem, że w zamian dostanę tak samo dużo dobrej energii, ile im od siebie wyślę. I to jest chyba to „po coś”. Taka nienazywalna pasja drzemiąca gdzieś we mnie. – Na „Daj mi chwilę” śpiewa pani głównie o meandrach miłości, jest to płyta – nawet wydawca tak ją reklamuje – kobieca. A jaką