W młodości bardziej lękałem się śmierci, obecnie bardziej się boję umierania – mówił mi zamordowany artysta Zdziwiłam się, kiedy przez telefon podał mi swój adres: ulica Sonaty, numer mieszkania 314. Na warszawskim Służewie nie ma eleganckich apartamentowców, to dzielnica blokowisk z szarej płyty, z lat 70. Przecież rozchwytywany artysta o światowym rozgłosie, którego obrazy „chodzą” po 20-30 tys. zł, nie może mieszkać w wieżowcu. A jednak tam mieszkał. W jednym z wysokich, wieloklatkowych gigantów. Jak okiem sięgnąć dokoła, szary, brudny beton. Przy blokach zaniedbane trawniki pełne psich kup. Na klatce schodowej niedopałki. Wjechałam rozklekotaną windą na trzecie piętro. Drzwi z jego numerem wyglądały jak wejście do fortecy: ciężkie, pancerne, nad nimi kamera. Trwało dłuższą chwilę, zanim otworzył, musiał sprawdzić na monitorze, kto dzwoni. Był w dżinsach i flanelowej koszuli. Powiedział, że lubi się trochę oswoić z człowiekiem, zanim z nim porozmawia. Kiedy robiliśmy herbatę, zapytałam, dlaczego mieszka w takim brzydkim miejscu. – Zapuściłem tu korzenie, a starych drzew się nie przesadza. Mieszkam tu od 1977 r., kiedy przyjechałem z rodzinnego Sanoka. Oprowadził mnie po mieszkaniu. Było widać, że bardzo o nie dbał. Wiele pieniędzy włożył w remonty, wstawił drzwi antywłamaniowe, zmienił okna, założył klimatyzację, żeby obrazy miały odpowiednią temperaturę, oszklił balkon (tam właśnie znalezione jego ciało, na którym było 17 ran od noża). Pokazał mi swoje dwie pracownie. Pierwsza, komputerowa, to wąska klitka. Przy każdej z dłuższych ścian ciąg biurek i stołów zastawionych sprzętem (komputery, skanery, drukarki, kilka aparatów fotograficznych – jak w sklepie). Pośrodku tylko tyle miejsca, żeby krzesło się obróciło. – Do sprzętu technicznego mam stosunek nabożny – powiedział. – Nieraz się zdarza, że ktoś prosi, żebym mu pożyczył aparat. Wiele można pożyczyć ode mnie, ale nie aparat! Nawet boję się dać go komuś do ręki, jestem chory na myśl, że mi coś uszkodzi, wepchnie palec w obiektyw. Kochał muzykę Druga pracownia była duża, służyła do pracy przy sztalugach i jako pokój muzyczny. Stał tam dobrej klasy sprzęt i spora płytoteka, głównie z klasyką, od baroku do współczesności. Rozgadaliśmy się o muzyce. Lubił przy niej malować, jednak gdy była zbyt piękna, odkładał pędzel i słuchał. Przy Mahlerze często płakał, przy VI Symfonii – zawsze. A jak tu malować, kiedy łzy lecą? Dlatego najchętniej do malowania nastawiał Bacha i Honeggera. Kiedy był mały, matka kazała mu się uczyć gry na fortepianie. – Nienawidziłem tego i była to wina pani, która mnie uczyła. Gdyby zamiast dbałości o rozluźnienie mojej ręki, zaczęła od teorii, byłbym dziś może kompozytorem – westchnął z uśmiechem. Zaskoczyło mnie, że tak często się uśmiechał. Był pogodny, serdeczny, ciepły. A jego obrazy i grafiki mroczne, niektóre wręcz przerażające. Spodziewałam się raczej, że okaże się antypatycznym mrukiem. – Czy jest pan pesymistą? – zapytałam. – Jaki jest pana stosunek do świata? On: – Świat mało mnie obchodzi, jestem słabo zorientowany w tym, co się na nim dzieje. Pesymistą, jak pani zgadła, jestem, w znaczeniu ontologicznym, ale nie widzę powodu, dlaczego miałbym być na co dzień ponury. Jestem pesymistą wesołym. Sądzę, że optymizm może wynikać tylko z wiary religijnej, a ja nie jestem religijny. Koniec jest niewesoły, lecz perspektywa nieśmiertelności, to odwieczne marzenie ludzkości, też wydaje mi się przerażająca: konieczność życia w nieskończoność. Ale mówiąc prawdę, to na dzień dzisiejszy wybrałbym jednak nieskończoność. Bał się umierania Kiedy byłam u niego drugi raz, rozmawialiśmy o śmierci. Rano, pracując przy komputerze, wysłuchał audycji radiowej o Tomaszu Mannie. Był poruszony, że tyle osób w jego rodzinie popełniło samobójstwo: jedna siostra, druga siostra, bratowa, syn – i go to nie złamało. Tak jak Mahlera, który w dzieciństwie był świadkiem śmierci rodzeństwa, a po latach własnych dzieci. Chyba się wzruszył. Przeprosił, wyszedł z pokoju, po chwili z pracowni „sztalugowej” zabrzmiały „Kindertotenlieder” („Pieśni na śmierć dzieci” Mahlera). Zapytał, czy wiem, że jego syn, Tomasz, też popełnił samobójstwo, tak jak syn Manna. Mieszkał na tym samym osiedlu, kilka bloków dalej. Ukochana żona
Tagi:
Ewa Likowska