Byle dużo

Co najbardziej bulwersuje ludzi i wprowadza ich w stan szczególnej irytacji? Okazuje się, że największe wzburzenie wywołują wiadomości o wysokich dochodach osób wtedy, gdy ludzie dochody te oceniają jako nieusprawiedliwione. Negatywne oceny nie wynikają z zazdrości wzburzonych, lecz z zachłanności tych, co dużo zarabiają – tak mówią sondaże. Jakie dochody i jaka musi być ich wysokość, by zostały one uznane za wysoce niesprawiedliwe? W ciągu dwóch ostatnich lat mieliśmy trzy ta­kie przypadki. Pierwszy w końcu 1997 r., gdy rząd Buzka – zaledwie po kilkunastu tygodniach pracy – wypłacił sobie nagrody. Otrzymali je mię­dzy innymi członkowie rządu, wiceministrowie, wojewodowie, łącznie 201 osób. Wysokość tych nagród – oczywiście, nie przyrównując do wiel­kości rent i emerytur – nie była oszołamiająco du­żą. Po kilka tysięcy złotych, średnio biorąc, na osobę, sam premier 7000 zł. Wypłacając te nagrody rząd nie złamał prawa. Mimo to wypłata spotkała się z jednoznaczną krytyką społeczną. W tym przypadku powodem tej krytyki nie była wysokość nagród, lecz sam fakt ich wypłacenia. Wszak były to nagrody, jak sama nazwa wskazuje, za szczególne osiągnięcia przy pełnieniu funkcji publicznych. A przecież w ciągu kilku tygodni nowy rząd jeszcze niczego nie dokonał, więc za co się sam nagrodził? Tak rozumowali ludzie i te kilka tysięcy “na łeb” pre­miera i jego ministrów zostało przez opinię pu­bliczną uznane jako dochody wysoce nieuspra­wiedliwione. Draga fala krytyki, jaka przetoczyła się przez media, i kolejne wzburzenie ludzi, nastąpiło na po­czątku 1999 r., po opublikowaniu informacji na te­mat wynagrodzeń członków zarządu spółek skarbu państwa i dochodów samorządowców. W tym dru­gim przypadku chodziło o zarobki w organach wykonawczych (prezydentów miast, starostów; bur­mistrzów, wójtów) oraz wysokości diet członków rad, w zasadzie wszystkich szczebli. Zarówno pensje, jak też diety uznano również za wysoce niesprawiedliwe. Tym razem dokonano porównania wysokości tych wynagrodzeń z pensjami osób zajmujących kierownicze stano­wiska w państwie – prezydenta RR marszałka Sej­mu, premiera itd. Rzeczywiście, nie dawało się logicznie wytłu­maczyć, dlaczego prezydent miasta, nawet tak dużego jak stolica, ma zarabiać więcej niż prezydent RP. Nie było również możliwe do zaakcep­towania przez ludzi, by radni za 2-3 posiedzenia w miesiącu dostawali diety przekraczające kilka­krotnie wysokość średnich zarobków w kraju. Nie brano w ogóle pod uwagę, że do takich posie­dzeń nie raz trzeba się przygotowywać dłużej, niż trwa samo posiedzenie oraz faktu, iż wysokość pensji i diet była ustalana bez naruszenia prawa. Ludzi, moim zdaniem, zbulwersowało to, że – z jednej strony – z ust samych zainteresowanych słyszeli stale o braku środków na wykonanie po­wierzonych samorządom zadań – stale na coś bra­kuje, a starcza na tak wysokie pobory. Powodem irytacji był także fakt, iż to sami zainteresowani, podejmując odpowiednie uchwały, określili sobie tak wysokie dochody. Wreszcie, w tym roku kolejną irytację wywoła­ły bardzo wysokie odprawy prezesów zarządów spółek skarbu państwa. Było dotąd rzeczą zwy­czajną i akceptowaną, że członkowie zarządu spółek odwoływani z funkcji w okresie trwania kadencji jeszcze przez 3-6 miesięcy po odejściu otrzymywali wynagrodzenia. Jednakże odprawa kilkunastomiesięczną nawet gdy jej wypłata jest obwarowana niepodejmowaniem przez rok bądź dwa pracy u konkurencji, ze względu na astrono­miczną według ludzi, kwotę, rzeczywiście mu­siała budzić emocje. Wpisywanie do kontraktów tzw. odpraw było praktykowane w Polsce przez firmy zagraniczne, ale szybko zostało zaakceptowane przez polskie spółki. Te bardzo wysokie odprawy miały zapo­biegać zmianom członków zarządów z przyczyn politycznych. Dziecięca naiwność. Żadne pienią­dze nie są w stanie powstrzymać – tym bardziej, że nie są one własne – obecnych decydentów przed zastąpieniem starych prezesów nowymi, swoimi. A przecież wysokie pensje, premie, nagrody, odprawy to jeszcze nie wszystko, co można wy­ssać ze spółki. Przy podpisywaniu kontraktów warto wytężyć głowę i wpisać ubezpieczenie dla siebie i rodziny, zwrot kosztów leczenia, mieszka­nie itp. Jeden z prezesów towarzystwa ubezpie­czeniowego, oczywiście, spółki skarbu państwa, miał to wszystko w kontrakcie. Miał nawet za­gwarantowane wyposażenie mieszkania w garnki i naczynia, opłacanie przez spółkę rachunków za wodę, światło, ogrzewanie i gaz, bo biduli nie starczało na to ze “skromnej” kilkudziesięciotysięcznej pensji. Po drugiej fali krytyki partie polityczne prześci­gały się w składaniu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2000, 2000

Kategorie: Felietony
Tagi: MAREK WAGNER