Bardziej baliśmy się rosyjskiej interwencji niż „Solidarności” Gen. rez. Waldemar Skrzypczak Rozmawia Robert Walenciak Jakie stanowisko zajmował pan jesienią i zimą 1981 r.? – Byłem dowódcą plutonu czołgów w 5. kompanii 16. pułku czołgów 8. dywizji. Pułk stacjonował w Słupsku. W sierpniu 1981 r., po poligonie, cała kompania wyjechała na likwidację wiatrołomów. Do 11 grudnia mieszkaliśmy w lesie, w namiotach, żołnierze wycinali drzewa połamane przez wiatr. Nie mieliśmy telewizji, żadna prasa do nas nie docierała. 13 grudnia byliście już w jednostce. – Ściągnięto nas do garnizonu 11 grudnia, w trybie alarmowym. Nie mówiono nic o stanie wojennym. Dowódca pułku przekazał nam informację, że mamy być cały czas w gotowości. Pod parą. Alarm w pułku ogłoszono 13 grudnia o godz. 5.00 rano. W tamtym czasie taka jednostka jak nasza gotowość bojową musiała osiągnąć w ciągu godziny. W tym czasie praktycznie cały pułk miał opuścić koszary. I tak też wtedy było. Przy czym, kiedy już byliśmy rozwinięci do wyjścia, były rozwinięte kolumny marszowe, załogi w wozach bojowych, amunicja naładowana, padła komenda „Stop”. Bo o godz. 6.00 była w telewizji transmisja wystąpienia gen. Jaruzelskiego, który informował o wprowadzeniu stanu wojennego. Obejrzeliśmy ją w świetlicy. Po czym o godz. 7.00 pułk ruszył do wskazanego rejonu. Przemieszczaliśmy się po drogach zapasowych, nie głównych, w rejon Gdańska. Staliście pod Gdańskiem? – Dotarliśmy do rejonu wyczekiwania na północ od Pruszcza Gdańskiego, na Żuławach. Pamiętam pierwszą noc z 13 na 14 grudnia, bardzo zimną, chwyciły wtedy pierwsze mrozy… Droga, na której staliśmy, biegła groblą, wiał silny wiatr, temperatura na zewnątrz minus 14 st., woda do picia w czołgach pozamarzała. Nie mieliśmy czym rozpalić w kuchni, bo na Żuławach nie ma lasów, nie było co wyciąć, więc żołnierze na polecenie szefa kompanii rozebrali płot gospodarzowi. Żeby napalić w kuchni. Tradycją 8. dywizji było, że maszeruje na Gdańsk. Tak było w roku 1970, to żołnierze 32. pułku tej dywizji strzelali wtedy w Gdyni…To wynikało z tego, że 7. dywizja, która była dywizją gdańską, była wyprowadzana poza Trójmiasto, bo jej kadra i żołnierze mieli tam rodziny. Mniej im więc ufano. Dlatego do Gdańska sprowadzano 8. dywizję z Koszalina i 16. z Elbląga, która stała w rejonie rafinerii. Gdzie polityczni? Czy wasz punkt ześrodkowania był przypadkowy? – Był przemyślany. Staliśmy w rejonie głównych przepraw na Wiśle. Po drugie, kontrolowaliśmy główne drogi komunikacyjne w rejonie aglomeracji trójmiejskiej i elbląskiej. Baliście się, że będziecie musieli jechać do Gdańska? – Myśmy nie mieli pełnej świadomości, co się w Gdańsku dzieje. Nikt nas nie informował. Oficerowie polityczni przepadli bez wieści. Nie widziałem żadnego oficera politycznego przez kwartał. Czy baliśmy się wejścia do Gdańska? Świadomość stanu wojennego budziła obawy, że to może wywołać interwencję, wzorem roku 1956 na Węgrzech czy 1968 w Czechosłowacji. I to byłby najgorszy scenariusz. Bo w rozmowach między kolegami mówiliśmy wyraźnie – że jeżeli byłaby interwencja, to bylibyśmy tymi, którzy podjęliby walkę. Obawialiście się interwencji rosyjskiej? – Bardziej interwencji rosyjskiej niż „Solidarności”. A jeżeli mielibyście rozkaz, żeby nie walczyć z Rosjanami? – Nie wiem, czy któryś dowódca polski taki rozkaz by wydał. Znałem mojego dowódcę pułku, płk. Strąka, i wiem, że bardzo się identyfikował z tym, co robimy, i mówił, że mamy być zawsze gotowi, że żadna sytuacja nie może nas zaskoczyć. Co to znaczyło? – Byłem przekonany, że myślał wówczas o tym, że musimy się liczyć z interwencją Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego. Na poważnie rozważaliście, czy wejdą Rosjanie czy nie? – O tym myśleliśmy. Pamiętam, jak dojechaliśmy w nocy czołgami do Pruszcza Gdańskiego. Sypał wtedy gęsty śnieg, na skrzyżowaniu stał zastępca dowódcy pułku i zapytałem go, czy wiadukt w Pruszczu Gdańskim nad torami jest wolny. A on mi odpowiedział: Jest wolny, ale za torami może być niespodzianka, więc idźcie marszem ubezpieczonym. Już nie pytałem go, jaka to może być niespodzianka, tylko do razu skojarzyłem, że mogą tam być czołgi radzieckie. Myśleliśmy, że na drodze możemy spotkać raczej Rosjan niż protestujących. Że może się wydarzyć coś, co może kosztować nasze życie. Ale przecież podjęcie walki z Rosjanami byłoby samobójstwem. Pozabijaliby was. – Nie tak do razu. Mieliby z nami kłopoty. Byliśmy wojskiem doskonale wyszkolonym. Na podstawie czego
Tagi:
Robert Walenciak