Byliśmy dumni z mamy – rozmowa z Jerzym Pawłem Nowackim i Barbarą Nowacką
Staramy się nie brać udziału w tych dyskusjach, nie oglądać programów, tych wszystkich relacji na temat tego, co kto powiedział, kto staranniej obejdzie rocznicę. W pewnym momencie to się eskaluje. Szkoda, że wciągane są w to rodziny, wciągane w to piekiełko… O Izabeli Jarudze-Nowackiej mówią jej mąż prof. Jerzy Paweł Nowacki i córka Barbara Panie profesorze, gdzie będzie pan 10 kwietnia? Jerzy Nowacki: – W Warszawie. Weźmiemy udział w uroczystościach państwowych. Będziemy na Powązkach, przy grobie. Barbara Nowacka: – Będziemy przy grobie matki. Chcemy spotkać się tam ze znajomymi, z przyjaciółmi. To wszystko sami ustaliliście? JN: – Nie. Kancelaria Sejmu zwróciła się z pytaniem, w jakich przedsięwzięciach, które są organizowane, chcemy uczestniczyć. Wybraliśmy Powązki. Był jeszcze lot do Smoleńska. I? JN: – Nie planujemy. Osobiście nie czuję się związany z tym miejscem. Będzie jeszcze organizowana msza na płycie lotniska, dla rodzin, najbliższych. Ale z tego powodu, że jesteśmy wszyscy agnostykami, nie będziemy w niej uczestniczyć. Czy rodziny smoleńskie są bardzo podzielone? JN: – Myślę, że w podobnym stopniu jak podzieleni byli uczestnicy lotu sprzed roku. Reprezentują prawie dokładnie te same opcje. Mniej więcej. Bardzo chciała lecieć Nie uderza pana, że Lech Kaczyński jest postacią najważniejszą? O nim się mówi, o innych ofiarach o wiele mniej. JN: – Każda grupa chce wykreować lidera, swój symbol. Wcale mnie nie dziwi więc, że osoby związane z Kaczyńskim bardzo to eksponują. Poza tym był najważniejszą osobą, która zginęła w tej katastrofie. Nie ma pan myśli, że gdyby żona nie poleciała, toby żyła? Że niepotrzebnie poleciała? Nie złości to pana? JN: – Nie. Takiej złości nigdy nie było. Miało to się stać, więc się stało. I stało się bezpowrotnie. Złość musi być konstruktywna. Nie musieli lecieć… JN: – Iza musiała lecieć. To był symboliczny lot. Taka delegacja musiała polecieć do Katynia, co do tego nie mam żadnej wątpliwości. A co do tego, co słyszy się o przyczynach katastrofy… myślę, że nastąpił ciąg wydarzeń, do których nie powinno dojść. Jestem zdumiony, że wystąpiły. Czyta pan pewnie relacje fachowców, ekspertów. JN: – Staram się nie czytać. To nic nie zmieni. Kwestią wiodącą oceny katastrofy, jak patrzymy na różne wypowiedzi, jest przyjęcie, co uznamy za jej główną przyczynę. Jeżeli uznamy, że to było jakieś działanie zaplanowane, wtedy możemy walczyć. Ale wygląda na to, że było to wiele ludzkich błędów. Rozmaitych ludzi. Ponakładały się te błędy. Ma pan własną hipotezę na temat przyczyn katastrofy. Dlaczego tak się stało? JN: – Gdy się popatrzy wstecz, to tego typu wypadków było znacznie więcej. Pamiętamy stosunkowo niedawny wypadek casy z dowódcami sił lotniczych na pokładzie. W latach 70. był wypadek pod Szczecinem, w którym zginął minister spraw wewnętrznych. Można powiedzieć, że samoloty z VIP-ami, które lądują na nieregularnych lotniskach, wykonują loty specjalne, są niebezpieczniejsze. Zwykły samolot, liniowy, na takim lotnisku by nie lądował. I w ogóle w takich warunkach by nie startował. BN: – Mama chciała lecieć do Katynia. Wiemy, że chciała. To była bardzo ważna delegacja, symboliczne miejsce. JN: – Prawie wszystkie kluby wysłały tam swoich najlepszych ludzi. BN: – To było wyróżnienie, że weźmie udział w tak ważnej delegacji. Rozmawiałam z mamą przed lotem, w święta wielkanocne. Mówiła z dumą, że będzie mogła złożyć hołd ofiarom Katynia. JN: – Trzeba pamiętać, jak Katyń jest postrzegany w Polsce. To nie tylko miejsce kaźni polskich oficerów, ale równocześnie fakt polityczny, o którym zakazano mówienia przez cały okres PRL. Symbolika była podwójna. Ale przecież chyba wiedzieliście, że Lech Kaczyński zorganizował sobie ten wyjazd jako początek kampanii prezydenckiej. JN: – Nieważne. Można powiedzieć, że podobnie było z obchodami rocznicy powstania warszawskiego, że wpisane były one w kampanię prezydencką. Obchody były ważniejsze. To przede wszystkim one były, a że skutecznie je ktoś wykorzystał… Podobnie było z Katyniem. Potem już było wiadomo Kiedy dowiedzieliście się o katastrofie? JN: – Gdy Iza gdzieś jeździła, to wolałem sobie popatrzeć, jak przyjeżdża. Nie tak, że się czegoś bałem, ale dla porządku. Czekałem więc, aż ta kolumna