Bywało śmiesznie

Bywało śmiesznie

Miałem wrażenie, że premier Buzek jest niesamodzielny, podporządkowany cudzemu scenariuszowi Włodzimierz Cimoszewicz Rozmawia Anita Werner Zmiana władzy. Sterowany z tylnego siedzenia W 1997 r. przekazywał pan urząd premiera Jerzemu Buzkowi. Jak to było? – Chciałem zrobić to solidnie i w dobrym stylu. Czyli jak? – Solidność polegała na tym, że na moje polecenie wszyscy ministrowie zrobili trzy opracowania: „sprawy załatwione”, „sprawy w toku” i „projekty”. Przekazałem to Buzkowi, chyba bez większego skutku. Zdarzyło się np., że przegrywaliśmy ważne sprawy w negocjacjach akcesyjnych – to był przecież czas rozmów o rozszerzeniu UE o dziesięć państw, w tym Polskę – tylko dlatego, że nikt nie zajrzał do dokumentów. Jak to możliwe? – Komisarze UE do czegoś się wcześniej zobowiązali, ale potem sprytnie skorzystali ze zmiany politycznej w Polsce i sprawdzali, czy nowy rząd zajmuje takie samo stanowisko jak poprzedni. Czego to dotyczyło? – Np. różnych kwestii dotyczących przemysłu farmaceutycznego. Zorientowali się, że ich nowi partnerzy nie wiedzą o rozmowach, jakie toczyły się wcześniej. (…) Ma pan żal do Jerzego Buzka? – To niefortunne określenie. Nie chodzi o sprawy osobiste, ale służbowe. Jeżeli różnice polityczne, czy zawrót głowy spowodowany sukcesem wyborczym, przynoszą uszczerbek interesowi państwa, to jest to przejaw braku profesjonalizmu. W trakcie symbolicznego przekazania gabinetu zdarzyła się naprawdę zaskakująca sytuacja. Jaka? – Było kilka ważnych i tajnych spraw dotyczących kwestii międzynarodowych, o których mój następca nie mógł się dowiedzieć z dokumentów. Musiałem sam go o tym poinformować. Zrobił to pan? – Po oficjałkach do kamer, uścisku dłoni, powiedziałem Jerzemu Buzkowi, że musimy porozmawiać jeszcze chwilę na osobności. Był z nim jego współpracownik, Tomasz Tywonek, potem rzecznik prasowy rządu. Powiedziałem wyraźnie, że chodzi o rozmowę w cztery oczy. Zostaliśmy sami. Potrzebowałem kwadransa, żeby przekazać te sprawy. Miałem wrażenie, że Buzek nie jest skoncentrowany, że jest nieobecny. Wydawało mi się, że nie rozumiał wagi spraw, o których mówiłem. Po pięciu minutach zapukał do drzwi Tywonek i powiedział: „Panie premierze, Rada Ministrów czeka”. To było dla mnie niewyobrażalne. Ustępujący i nowy premier rozmawiają o sprawach wyjątkowej wagi, a popędza ich jakiś urzędnik! Jak zareagował Buzek? – Był zdezorientowany, nie wiedział, co ma zrobić. Co pan mu powiedział? – Że muszę dokończyć. Zgodził się, mówiłem dalej. Minęło pięć minut i znów zapukał Tywonek. Wtedy Buzek przerwał mi, przeprosił, mówiąc, że czeka na niego nowa Rada Ministrów, i wyszedł. Zdążył mu pan wszystko przekazać? – Nie, nie zdołałem dokończyć. (…) Premier Pawlak, według pana diagnozy, był otoczony doradcami i żył w szklanej klatce. Co pan powie o premierze Buzku? – Miałem wrażenie, że jest bardzo niesamodzielny. Tak jakby był bardzo zaskoczony sytuacją i podporządkowywał się cudzemu scenariuszowi. (…) Barbara Blida. Mikroślady do celu Dlaczego zabiła się Barbara Blida? – Wcale nie jestem przekonany, że ona się zabiła. Pamięta pan, kiedy dostał tę wiadomość? – Samego momentu nie pamiętam. Ale byłem wstrząśnięty. Bardzo ją lubiłem i szanowałem. Świetnie się z nią pracowało. Była bardzo emocjonalna, ale twarda. Mówiono o niej, że to jedyny poseł w spodniach. Była twardsza od kolegów posłów? – Tak, i potrafiła też trzasnąć drzwiami. Kiedyś długo ją przekonywałem, żeby nie trzasnęła drzwiami, żeby pozostała w polityce, bo jest ważna i potrzebna. Czego miała dosyć? – Rozmaitych nieprzyjemności związanych z polityką, złośliwości, przejawów niedoceniania. Przez kolegów? – Tak, bo to najbardziej boli. Ona odpowiadała za budownictwo w moim rządzie. Ostatni raz widzieliśmy się w trakcie mojej kampanii prezydenckiej w 2005 r., na Śląsku. Chodziła w koszulce z moim imieniem i nazwiskiem, bardzo mocno się angażowała. Nic nie wskazywało, że mogłaby targnąć się na swoje życie? – Nic. Nie wierzy pan w samobójstwo? – Niczego nie można wykluczyć. Każdego można zaszczuć. Ale nie wierzę w to. Bo? – Z jednej strony, była niezwykle dumna, miała bardzo silne poczucie własnej godności. Byłaby pewnie gotowa zrobić wszystko, żeby nie dopuścić do podłej inscenizacji, gdy przed kamerami telewizyjnymi wyprowadzana jest w kajdankach. Ale z drugiej strony, chybaby jednak walczyła ze zdeprawowaną władzą o prawdę. Formułuje pan teraz oskarżenia? – Nie, bo nie mam do tego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 47/2012

Kategorie: Książki