Kiedy elity władzy w Polsce wciąż żyją podmuchami kolejnych afer, społeczeństwo polskie ma inne problemy. I jak pokazała końcówka października, coraz częściej nierozwiązane sprawy wylewają się na ulice. Najpierw pracownicy z Cegielskiego przy poparciu różnych związków zawodowych przeszli historyczną trasą robotników protestujących w 1956 r. w Poznaniu. Niektórych prawicowych komentatorów oburzało takie nawiązanie do historycznych wydarzeń – „przecież wtedy była to walka z systemem totalitarnym, a teraz chodzi tylko o bezrobocie”, mawiają przy takich okazjach prawicowe mądrale. Zapominają jednak dodać, że obecny przymus ekonomiczny jest skuteczniejszy w trzymaniu ludzi w ryzach niż ówczesne autorytarne metody państwa. A skala problemów też jakby bardziej dokuczliwa. Szkoda również, że Janusz Śniadek, szef „Solidarności”, odcinając się od młodych poznańskich anarchistów popierających robotników z Cegielskiego, nie wiedział, że np. w Hiszpanii lat 30. XX w. najbardziej dynamiczna, dwumilionowa centrala związkowa CNT miała właśnie anarchistyczny charakter. Tego samego dnia w Lublinie odbył się protest w obronie pracowników zwalnianych z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej. Jak wiemy, popierająca modernizację i nowoczesność Platforma Obywatelska wydaje rekordowe środki na polską naukę – do tego stopnia, że część państwowych uczelni stanęła na granicy bankructwa. Pierwotny plan zakładał wyrzucenie z pracy ok. 400 osób z UMCS – w większości kiepsko opłacanych pracowników obsługi (sprzątaczki, szatniarki, portierzy). Po proteście, na którym krzyczano: „Prawa człowieka, a nie prawa rynku!”, oraz negocjacjach związkowych liczbę osób, które stracą pracę, władze uczelni zmniejszyły do 150. Warto pamiętać w tym kontekście o aktualności słów Jacka Kuronia, który pisał: „Kiedy duże grupy społeczne mają poczucie, że zostały wypchnięte poza społeczeństwo, że pozbawiono je szansy udziału w normalnym życiu, że odebrano im możliwość spełnienia ich aspiracji, to zaczynają się buntować przeciwko takim porządkom i mogą je zniszczyć”. Kilka dni później we Wrocławiu kosmopolityczna i lewoskrętna młodzież podczas Marszu Równości stanęła w obronie mniejszości seksualnych oraz protestowała przeciwko jakimkolwiek dyskryminacjom. Po drugiej stronie policyjnego kordonu stali ogoleni na łyso wyznawcy teorii Marka Jurka, Anny Sobeckiej, Kazimierza Ujazdowskiego i innych tęgich mózgów polskiej prawicy. Młodzi bojówkarze prawicy w glanach na nogach są przynajmniej bardziej autentyczni niż ich prawicowi ideolodzy. O ile sejmowi skinheadzi w garniturach pomrukują tylko mdłym głosem o obronie chrześcijańskiej moralności i tradycyjnej rodziny, o tyle prawicowa młodzież na ulicy już bez zbędnego skrępowania mówi prosto z mostu, o co chodzi: „Precz z pedałami, Żydami i innymi dewiantami”. Taka katolicka miłość bliźniego w polskim wykonaniu. Później przyszło Wszystkich Świętych – najbardziej rodzinne święto w polskim kapitalizmie. Boże Narodzenie oraz Wielkanoc ze względu na ich komercjalizację i ogólne zabieganie rodaków powoli przestają być okazjami do rodzinnych spotkań. Pozostaje Wszystkich Świętych – to wtedy przez rok niewidziana rodzinka ma okazję do plotek i wymiany informacji. Ciocia Jola, wujek Heniek, kuzyn Tomasz mogą na cmentarzu pogadać, umówić się na telefon lub spotkanie, które i tak nie nastąpi, ponieważ – jak wszyscy wiedzą – kolejną okazją do plotek będzie dopiero przyszłoroczne cmentarne spotkanie. To jest symboliczne dla Polaków, że właśnie Wszystkich Świętych tworzy największą nieformalną presję, aby pokazać się najbliższym przy grobie zmarłych. Zbigniew Pełczyński, emerytowany profesor z Oksfordu, kiedy pewnego razu chciał ponownie zarazić rodaków pomysłem do działania i zorganizował spotkanie w polskich kręgach akademickich, przeżył niemiłą niespodziankę – przyszło zaledwie kilka osób. Spotkanie miało odbyć się na przełomie października i listopada. Prof. Pełczyński zapomniał, że tego dnia w Polsce wszyscy świętują Wszystkich Świętych. Wtedy uzmysłowił sobie, że dla Polaków liczą się nie nowe wyzwania i nowe projekty, lecz tylko historia i przeszłość. Trupy są ważniejsze od żywych ludzi – ta prawda będąca banałem funkcjonującym w Polsce na co dzień wciąż szokuje ludzi z Zachodu. Wkrótce 11 listopada będziemy mieć kolejną okazję do zachwytów nad polską martyrologią, męczeństwem Polaków i narodowym poświęceniem. Wszystko to jednak jest coraz bardziej archaiczne i niezrozumiałe w świecie, gdzie jest wiele innych, współczesnych wyzwań. O ile w zachodniej Europie społeczeństwa żyją problemem globalnego ocieplenia, wielokulturowej edukacji