Całe życie dla Nienackiego

Całe życie dla Nienackiego

Wkrada się cicho na dawną posesję pisarza i przysypia tam do rana na schodach Pokoik w starym domu, przy ulicy Plażowej w Iławie cały wytapetowany prawniczymi książkami. Na stole rozłożone kodeksy: karny, prawa cywilnego, administracyjnego, tuż obok nich opasłe komentarze, sterty papierów, urzędowych pism, oświadczeń, odwołań, próśb. Alicja Janeczek, wieloletnia towarzyszka życia Zbigniewa Nienackiego, podsuwa mi coraz to inny artykuł, zakreślony grubo czerwonym mazakiem. – Niech pani czyta, no niech pani czyta – mówi rozkazująco, wertując tomiska. – Najlepiej to opierać się na ustawach. Nasze błędy mają źródło w nieznajomości prawa – wykrzykuje histerycznie, wyciągając z szuflad, półek, szaf nowe szpargały. Na przemian irytuje się, to znów cichnie, by po chwili roześmiać się jakoś młodo, zadziornie, po dziewczęcemu. A z jej ust nieprzerwanie płynie potok zdań najeżonych groźnie prawniczymi terminami. Numery artykułów, paragrafów, ustępów pędzą przed siebie w szaleńczym tempie, zlewając się w jeden galimatias bez ładu i składu. Właściwie to się cieszy, że w końcu znalazła słuchacza, bo przeważnie mówi do ściany lub pakuje cały ten kram do podręcznej walizki i jedzie do Jerzwałdu, Olsztyna, Zalewa. Tam w urzędach, na poczcie, w sklepie wyciąga opasłe tomiska, a ludzie czmychają już na sam ich widok. Kaczyńską dorwała raz na polu, ganiała za nią z książką w ręku, a wszyscy wokół pękali ze śmiechu. Dullową z Jerzwałdu na widok Ali chwytają takie nerwy, że potem długo nie może się uspokoić. Chciałaby jej pomóc, wytłumaczyć jakoś po ludzku, ale ta nawet jej nie słucha, tylko wałkuje wciąż od nowa te prawnicze farmazony, aż głowa puchnie. Naczelnik poczty też nie wie, jak zachować się na widok Ali, najczęściej milczy więc uparcie, bo jakże tu śmiać się z kobiety, której z nieszczęścia najwyraźniej wszystkie klepki się poprzestawiały. Dwa testamenty Świat Alicji Janeczek zawalił się nagle, sześć lat temu, gdy zmarł Zbigniew Nienacki. Pisarz od dłuższego już czasu chorował na serce, lecz Alicja nie dopuszczała do siebie myśli o najgorszym. Zgodnie ze złożoną mu obietnicą nie odwiedziła go nawet w szpitalu, na pogrzebie też się nie zjawiła, by nie czynić przykrości legalnej małżonce. Zamknęła się w swojej jerzwałdzkiej samotni jak mniszka. Sama jak palec snuła się po pustym domu, bez celu. Pieściła pukle włosów pisarza, przestawiała książki, odkurzała kolekcję fajek i świątków oraz w nieskończoność czytała testament, nagryzmolony byle jak, na skrawku zeszytowej kartki. Dzisiaj też wyciąga go jak największy skarb, spod stosu papierzysk i długo trzyma w trzęsących dłoniach. – Niniejszym oświadczam, że własności w Jerzwałdzie na Alicję Janeczek nie przenoszę, ale czynię ją kustoszem i twórcą mego muzeum – czytam, ledwo rozróżniając niedbale napisane litery. Tego zdania uczepiła się Ala jak tonący brzytwy. W myślach już urządzała to muzeum: tam posadzi kwiaty, tu postawi biurko i ulubiony fotel pisarza, na frontowej ścianie wywiesi tablicę z godzinami wstępu. Niczego nie zmieni, nie przeinaczy, dla niej Nienacki wciąż będzie żył między tymi drobiazgami zaklęty, jak w muszli. Rodzina zmarłego nie rozwiewała bynajmniej tych marzeń. Helena Nowicka, żona pisarza, pozornie nawet zaprzyjaźniła się z Alą. Zaraz po pogrzebie spędziły pod jednym dachem kilka dni, snując wspaniałe plany o wspólnym zamieszkaniu w Jerzwałdzie i kultywowaniu pamięci pisarza. Podczas gdy Ala karmiła się tymi obietnicami jak dziecko, w Łodzi otwarto drugi, prawomocny testament. Spadkobierczynią została żona, która natychmiast sprzedała jerzwałdzką posiadłość. A nieświadoma podstępu Alicja Janeczek wciąż żyła w świecie iluzji. Pewnej nocy brutalnie wyrwano ją z tego świata. – Jechałam wcześnie rano do sklepu – wspomina Kaczyńska – gdy nagle na ulicy zobaczyłam Alę. Siedziała skulona, zmarznięta, w samej tylko piżamie, a wokół niej porozwalane tobołki. Nawet swoich rzeczy nie zdążyła zabrać, bo Marek, syn pisarza, zrobił jej wściekłą awanturę i wyrzucił za bramę. Walały się potem jej kombinezony, chustki, kapelusze, w błocie po przydrożnych rowach. Przybyła na miejsce zdarzenia policja też nic nie poradziła. Nawet wynajęty adwokat bronił interesów Ali wyjątkowo niemrawo. Rok za rokiem wizja muzeum stawała się coraz bardziej nierealna. Dzisiaj właściwie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2001, 2001

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman