Całkowicie nowiuśki kandydat

Całkowicie nowiuśki kandydat

Nieobecność ekipy telewizyjnej na uroczystości zaprzysiężenia nowych sędziów Trybunału Konstytucyjnego pozbawiła miliony Polek i Polaków wglądu w przebieg tego podniosłego aktu. Narażenie prezydenta RP na taki despekt powinno zostać ukarane przez Radę Mediów Narodowych, bo nie jest możliwe, żeby stosowne zaproszenie ze strony kancelarii nie dotarło w porę na Woronicza albo na plac Powstańców. Będzie bardzo brakowało zdjęć wideo w materiałach dokumentujących ciągłość wysiłków na rzecz umacniania praworządności w Polsce. Szczególnie bolesny będzie brak koronnego świadectwa oddania prezydenta Dudy tej sprawie, a przecież było ono szczere i do tej pory zawsze stuprocentowe. W dniu odebrania ślubowania od pani Pawłowicz i pana Piotrowicza w Belwederze, 5 grudnia, chyba jeszcze podskoczyło o jakieś 200%. A my tymczasem nawet nie wiemy, czy prezydent dostatecznie gorąco i w co całował najnowsze żywe ikony polskiej praworządności. Zwykle fotografie z podobnych uroczystości jednak się odnajdują po latach, więc i tym razem należy mieć nadzieję, że ktoś z personelu coś ukradkiem pstryknął i teraz czeka na lepszy czas, a dokładniej na lepszą cenę za towar. Do tego momentu – kto wie, jak długo – jesteśmy zdani na domysły, jak wyglądała ceremonia. Czy były rodziny i krewni zaprzysięganych, czy przybył ktoś z duchowieństwa? Czy odegrano hymn państwowy? Czy prezydent się zapowietrzył, jak czyni to zwykle na dźwięk słowa sędzia, rutynowo wypuścił z siebie potępieńczą kaskadę w kierunku znienawidzonej „kasty” i całego tego „zakłamanego towarzystwa”, czy też dał sobie spokój, spoglądając w niewinne oczy niemłodziutkich co prawda (Pawłowicz i Piotrowicz mają razem 135 lat), ale jeszcze niepokalanych adeptów sztuki sądzenia, uszczęśliwionych dziewięcioletnią perspektywą służenia ojczyźnie. Czy kiedykolwiek dowiemy się, jak wyglądał bankiet po imprezie? Jaka była geografia i liczebność wianuszków otaczających głównych bohaterów wieczoru i po ilu minutach prezydenta rozbolała głowa, w związku z czym zaczęto składać obrusy? W nocy zapewne rzuciły się na prezydenta różne myśli i zmusiły do rozważenia, czy w ogóle poinformować przełożonego, szeregowego posła, o zaistniałej sytuacji, czy donieść i na kogo, czy pozostawić rzeczy własnemu biegowi. Porzucił wszystkie „dzikie foczki” na Twitterze, żeby mieć więcej czasu dla siebie. Najbardziej spodobało mu się, że rano przy śniadaniu nikt nie wyciągnie gazety ze zdjęciem i nie powie: zobacz, fatalnie. Nie ma zdjęć, nie ma komentarzy: że niepotrzebnie nosi drugi podbródek, że głowę trzeba pochylać tak, aby nie było widać jej czubka z coraz rozleglejszą powierzchniowo tonsurą, a w ogóle przydałoby się kilka kilogramów mniej. Myślę, że w nocy z 5 na 6 grudnia urodziła się w głowie prezydenta idea utworzenia własnej telewizji pałacowej, zaopatrującej w pożądany image i prawidłowy kontent pałacowy wszystkich zainteresowanych nadawców. Oddany warsztatowo personel sam zadba o to, by prezydent więcej się nie zadręczał pytaniami, czy dobrze wypadł i w ogóle co fotografować i co puszczać. Kto wie, czy tak oto podczas wspomnianej nocy nie zaczęła się w pałacu słynna repolonizacja mediów! Wszystko będzie pod kontrolą. Sytuacja nie do opanowania może się zdarzyć jedynie wtedy, kiedy prezydent opuści nasz kraj i znajdzie się poza jurysdykcją telewizji obsługującej jego dwór. Tak jak zdarzyło się to w Niemczech w zeszłym roku. Na prostym przykładzie braku zwykłych żarówek w sklepach Andrzej Duda tłumaczył prezydentowi Niemiec, że nie o taką demokrację nam chodzi w Unii Europejskiej. Na to jest tylko jedna rada: do wyborów, w których PAD wystąpi jako całkiem nowiuśki kandydat, zadbać, by nie opuszczał granic zasięgu swojej telewizji. Niech Trump z zaległą wizytą zjawi się tutaj. Na nadmiar kilogramów polecam natomiast radę Jana Henrika Swahna, szwedzkiego tłumacza Olgi Tokarczuk. Zakochał się kiedyś w dziewczynie, której ojcem był Czech, a matką Polka. Rozmawiali po szwedzku zaledwie przez pięć minut na początku każdego spotkania, potem rodzina przechodziła na polski albo czeski. Swahn nie rozumiał ani jednego słowa, dlatego bez przerwy jadł. Dopiero po siódmym kilogramie powiedział: stop, muszę się nauczyć obu języków (rozmowa w „Plus Minus” nr 49). Fot. A-mem Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2019, 52/2019

Kategorie: SZOŁKEJS
Tagi: Andrzej Duda