Cały ten seks

Cały ten seks

Materialy prasowe

Hugh Hefner, twórca „Playboya”, zmarł, ale rewolucja seksualna, którą rozpoczął, ma się całkiem dobrze Hugh Hefner był najpierw pionierem rewolucji seksualnej, a potem jej ikoną. A przecież w Ameryce lat 50. nie wyskoczył nagle, jak diabeł z pudełka. Był wówczas Stanom niezbędny. Gdyby się nie pojawił, trzeba by go było wymyślić. Grunt przygotowały mu powojenna prosperity i jej pułapki – Stany odreagowywały właśnie 20 lat kryzysu i wojny. Grill, whisky&soda dla panów, podwójne martini dla pań, wypad na Bermudy, zestaw hi-fi, kosiarka do trawnika i domek z basenem pod miastem – to była wizytówka wellness tamtych lat. A w sferze erotyki – nieśmiałe panty raids na kampusach, w trakcie których student musiał upolować majtki (z szafy) dziewczyny, która wpadła mu w oko. A potem ćwiczył rozpinanie stanika na tylnym siedzeniu buicka pożyczonego od taty. Przed snem czytywał ukradkiem szmatławca „Confidential”, z którego dowiadywał się, że Frank Sinatra między jednym a drugim pożyciem lubił się wzmocnić talerzem płatków zbożowych. Lana Turner i Ava Gardner dzieliły się tym samym kochankiem, a Liberace (właściwe imię: Władziu, nazwisko mamy: Zuchowska, niedawno w filmie odstawił go fantastycznie Michael Douglas) wolał chłopców. I wtedy wyskoczył Alfred Kinsey z tym swoim nieszczęsnym raportem „Zachowanie seksualne mężczyzny” (1948). Dlaczego „nieszczęsnym”, skoro społeczeństwo amerykańskie było badane na okoliczność seksu regularnie? Otóż raport Kinseya był pierwszym, który pokazywał pożycie Amerykanów nie takim, jakie powinno być, ale jakim było naprawdę. Dlaczego? Bo Kinsey nie był socjologiem, sponsorowanym przez rząd albo jedną czy drugą konserwatywną fundację, lecz profesorem entomologii (nauka o owadach) i zoologii. Interpretował więc zachowania seksualne człowieka nie z punktu widzenia szkółki niedzielnej, lecz przez pryzmat potrzeb organizmu. Tom pierwszy, o obyczajach seksualnych mężczyzn, Ameryka jakoś przełknęła, ale tomu drugiego, o kobietach (publikacja w 1953 r., 200 tys. nakładu), nie umiała już strawić. Nagle okazało się, że prawie połowa dziewcząt „ten pierwszy raz” miała przed ślubem, co piąta mężatka zdradzała męża, z tym że z młodych mężatek co trzecia. Posypały się pomówienia, że raport to robota agentury KGB, a Kongres powołał specjalną komisję do zbadania tego „statystycznego plugastwa”. Edgar Hoover, szef FBI, założył nawet Kinseyowi teczkę, ale nie bardzo miał co do niej włożyć. A i tak profesor – wyczerpany atakami i zaszczuty – przeżył swój raport tylko o trzy lata. Playboy według makiety W tym samym 1953 r. inny Amerykanin, Hugh Hefner, także zainteresowany seksem w swoim kraju, na blacie stołu w chicagowskim mieszkaniu rozrysowywał makietę nowego magazynu dla mężczyzn. Te, które już były na rynku, obsługiwały chłopaków, co to właśnie wrócili z wojny koreańskiej. Ich świat obejmował wypad z kumplami do baru, jakiś pokerek na zapleczu, polowanko na jelenie, ognisko na polanie, nocleg w namiocie. Takie sękate typy Hefnera nie interesowały. On celował w faceta z wielkiego miasta, inteligentnego, nieźle sytuowanego, zainteresowanego jazzem, Picassem, zasuwającego szybkim sportowym triumphem, zapraszającego panienki na weekend do własnej garsoniery. Z tym że pismo na razie stało pod wielkim znakiem zapytania, bo Hefner wziął na nie kredyt, a drukarni obiecał, że zapłaci później. Z rzeczy pewnych miał tylko rozkładówkę – zdjęcia „bez niczego” wschodzącej gwiazdki o pseudonimie Marilyn Monroe z czasów, kiedy ta pozowała do kalendarzy. Jedną taką fotkę dołączył Hefner do ulotki reklamowej i otrzymał zamówienie na 70 tys. pierwszego numeru magazynu. Na razie wydrukował go bez daty, bo nie było pewne, czy i kiedy ukaże się numer drugi. Ale się ukazał – drugi, trzeci i kolejne. Publicysta Max Lerner w monumentalnym opracowaniu „Ameryka jako cywilizacja” (1957) diagnozował: „Zasługą Kinseya było udzielenie amerykańskiemu mężczyźnie pozwolenia na zmianę stylu życia. Zasługą Hefnera było pokazanie amerykańskiemu mężczyźnie, jak ma to zrobić”. Ze stronic „Playboya” spoglądał facet, jakiego Ameryka dotąd nie widziała: sportsmen, ale oczytany w Sartrze, Becketcie, Ionesco i Genecie. Poszukiwacz erotycznych przygód, ale z tych, którzy na drugi dzień podadzą kochance obiad przyrządzony własnoręcznie z frutti di mare plus markowe wino z najlepszego rocznika. Wysłucha damskich zwierzeń, ale najchętniej przy płycie odtworzonej oczywiście z adapteru hi-fi w mahoniowej konsoli. To nie macho, który wrócił z wojny, to dżentelmen. Kobiety, które zapraszał, były

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 41/2017

Kategorie: Obserwacje