”Capitale de la mosaique”
O Rawennie słyszałem dosłownie od dzieciństwa i była dla mnie zawsze tym szczytem wytworności, jedynym świadkiem zaginionej epoki. Rzecz w tym, że wszystkie mozaiki wczesnobizantyjskie zginęły i zostały jedynie w Rawennie, bo tu po prostu islam nie dotarł. Potem Rawennę przypomniał sugestywnie “Poemat dla zdrajcy” Gałczyńskiego, potem była Malewska… A wreszcie i sam napisałem powieść dziejącą się w tych czasach, chociaż nie w Rawennie, a w Wogezach. Ale nie bardzo wierzyłem, że tam kiedykolwiek dojadę. Rawenna leży, co prawda, podobnie jak Wenecja, nad Adriatykiem, ale na uboczu, ze 150 kilometrów na południe i z niedogodną komunikacją. Rawenna była w bardzo odległej przeszłości jednym z największych rzymskich portów, ale świadectwa tego czasu leżą dzisiaj siedem metrów pod ziemią. Chwała Rawenny rozpoczęła się w 402 roku, kiedy cesarz Honoriusz przeniósł tu ze względów bezpieczeństwa stolicę cesarstwa rzymskiego. Od tego momentu przez 200 lat panuje malowniczy chaos, tak umiłowany przez pisarzy i filmowców. Ciekawe czasy ustawicznie zmieniających się plemion, wyznań, królów i wodzów. Właśnie w tych czasach powstały sławne mozaiki. Ocalało wszystko aż do II wojny światowej, kiedy Rawenna została zbombardowana przez Amerykanów. Ale same mozaiki znów ocalały. Więc z przesiadkami w Bolonii i Ferrarze dotłukliśmy się do Rawenny i zainstalowali w hotelu. Przewodnik powiada, że wszystko, co najistotniejsze, mieści się w odległości 10 minut od dworca. A bogać tam. Może samochodem. Ale po długiej podróży z Werony już na wstępie jest się zmęczonym. Największe cuda to, jak wiadomo, grobowiec Galli Placidii i kościół San Vitale. Na drugim końcu miasta. O tych mozaikach pisano już tyle, że ja już nie muszę. Wrażenie niesamowite – szczególnie w grobowcu Galli, gdzie cała niewielka budowla tonie od wewnątrz w złocie i błękitach. Od czasu do czasu gaśnie elektryczność i wtedy objawia się inny cud: okna, gdzie zamiast szyb są cienkie płyty prześwitującego marmuru. W San Vitale są niemal jedyne zachowane na świecie podobizny cesarza Bizancjum, Justyniana (tego od Kodeksu) i jego żony, Teodory, która z prostytutki stała się cesarzową. Prokop z Cezarei w swojej “Tajemnej historii” wypisywał o niej okropne nieprzyzwoitości, bo była też rodzajem pornogwiazdy. I to w zakresie “pornografii twardej”, bo zadawała się ze zwierzętami. Kto chce, niech czyta, jest polski przekład. Tu, w San Vitale, w aureoli, na majestacie, w powodzi pereł. Czy rzeczywiście tak piękna? Ogromne, brązowe oczy, raczej groźna i majestatyczna. A na drugim końcu miasta, w kościele św. Apolinarego był ongiś portret Teodoryka Wielkiego, króla Ostrogotów. Był, ale został zastąpiony złotą płaszczyzną, ponieważ król był arianinem, wrogim katolikom. Zresztą mozaik jest więcej, niż się o tym mówi, ale to już oglądaliśmy w pędzie. Jeszcze tylko sprawa dla mnie najwznioślejsza: grób Dantego. Bo Dante został pochowany właśnie w Rawennie, a ja kiedyś uczyłem się włoskiego specjalnie po to, by poznać “Divina commedia” w oryginale. Cała Rawenna jest przepełniona jego kultem, nawet członkowie jego rodziny mają swoje ulice, a grób mistrza to cały, osobny budynek, w też osobnym ogrodzie. Przy nim instytut dantejski. Żółwie podobno lubią wodę. Tej nam nie brakowało, bo deszcz, który po pięknym poranku w pociągu zaczął kropić, zamienił się powoli w potworną ulewę. A mieliśmy jeszcze obejrzeć jeden z najsłynniejszych budynków świata – mauzoleum Teodoryka. Po drodze ominęliśmy (bo to trzeci koniec świata, za torami) potężną twierdzę wenecką, ale bardzo młodą, bo z XIV wieku, przewodnik nawet o niej nie wspomina… I kiedy już prawie dochodziliśmy, okazało się, że mauzoleum jest w parku, a park zamknięty. W straszliwej ulewie zaczęliśmy, a noc już była, odwrót. A na drugi dzień rano, w pociągu do Padwy minęła nas biała zjawa sławnego mauzoleum: było tuż przy torach… Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint