Felietony

Powrót na stronę główną
Felietony Stanisław Filipowicz

Z notatnika grotołaza

W sporach dotyczących przyszłości świata pokaleczonego przez II wojnę pojawiało się niekiedy określenie „jaskiniowy antykomunizm”. Do „jaskiniowców” zaliczano tych, którym antykomunizm zastąpił potrzebę (i zdolność) myślenia. Emigracyjny publicysta Wacław Zbyszewski, charakteryzując antykomunistyczną wrzawę wzniecaną na obczyźnie, mówił o „dyzenterii”. Miał na myśli pustosłowie i sekciarskie zacietrzewienie budzące skojarzenia z towiańszczyzną.

Czy dziś jaskinie są już puste? Otóż nie – jaskiniowcy przetrwali. Nie porzucili też swoich ambicji. Czasami odnoszą kolejne sukcesy, oczywiście na miarę własnych talentów. Najświeższym przykładem ich zwycięstw jest historia marki Red is Bad, której finałem stał się list gończy.

Historia ta jest w istocie kwintesencją absurdu, w którym od lat uczestniczymy. Absurd polega na kreowaniu fantomowej rzeczywistości, w której szlachetni (jakoby) i nieustępliwi toczą bezpardonową walkę ze złem. Prawicy udało się przesunąć ideę patriotyzmu na tory fikcji, którą ukształtowało pojęcie antykomunizmu. Występując w kostiumie fałszywych cnót i tandetnych symboli, fikcja zdobyła pozycję primadonny w prawicowym maglu próżności i zakłamania. Sukcesy Red is Bad zrodziła mitomańska egzaltacja znajdująca odbicie w przekonaniu, że patriotą można zostać, zakładając odpowiednią koszulkę.

Stylistyka Red is Bad przemawia językiem rozmodlonego fanatyzmu sławiącego czyny „niepokonanych”.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jerzy Domański

Nasze lokalne Trumpiki

Nie słabną skrajne oceny ani wielkie emocje po amerykańskich wyborach. Radość polskiej prawicy z wyboru Trumpa można porównać do zachowania karpi cieszących się z nadchodzącej Wigilii. A próby budowania pod Trumpa kampanii prezydenckiej potwierdzają tylko bezradność i hipokryzję polityków. Podobnie jak fałszywe i mylące są nazwy partii, począwszy od monopartii Kaczyńskiego Prawo i Sprawiedliwość, a na Wiośnie Biedronia kończąc, także znak równości między tym, co według słownika znaczą słowa prawica i konserwatyzm, a tym, co ze sobą niesie Trump, jest wręcz modelowym oszustwem.

Od patologicznego kłamcy Macierewicza zarażają się kolejni politycy. I nawet gdy on trafi tam, gdzie powinien, odpokutować winy za zdemolowanie armii i szaleństwa wyprawiane nad ofiarami katastrofy pod Smoleńskiem, będzie miał naśladowców. Nie brakuje przecież cyników, którzy będą nieśli w lud kolejne wersje historii o zamachu. Takie są te nasze lokalne Trumpiki. Zapatrzeni w niego jak w święty obrazek. Jakże musi im imponować. Bogactwem i bezczelnością. Rozwodami i aferami seksualnymi. Trump pokazał, że skromna wiedza i lewe interesy nie są przeszkodą w marszu po Biały Dom. Nie dostałby się tam jednak, gdyby nie postawa liderów Partii Demokratycznej. To, co robili przez ostatnie dwa lata, to gotowa recepta na przegranie każdych wyborów. Nawet z kimś takim jak Trump.

W Polsce po tych wyborach zaczęto pilniej obserwować sytuację tych grup społecznych, które w Stanach poparły Trumpa. Dlaczego miliony biednych zagłosowały na miliardera? A na kogo mieli? Jaki program miała dla nich Kamala Harris? Poparły ją te grupy społeczne, do których trafiała z sensowną ofertą.

Ciągle nie widzę takich pomysłów koalicji rządowej, które miałyby trafić do części elektoratu PiS. Żelazny elektorat tylko wtedy jest żelazny, gdy partia zabezpiecza jego interesy. Przede wszystkim te ekonomiczne, bytowe. I nie grzebie mu drągiem w świecie wyznawanych przez niego wartości. Czy tak trudno to pojąć? Może wydrukujemy mapkę z miejscami, w których poparcie dla partii Kaczyńskiego przekroczyło 35%, i pojadą tam politycy koalicji? Nie raz, ale co miesiąc. Do skutku. Aż lokalne problemy zostaną choć w połowie załatwione.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Śpieszmy się kochać bomby, tak szybko mogą zostać wystrzelone

Iście surrealistyczne wrażenia dopadły mnie, kiedy docierały do mnie kaskady podniosłych słów z okazji otwarcia bazy wojskowej USA w Redzikowie w okolicach Słupska. Czego tam nie było! „To najważniejsza inwestycja wojskowa Stanów Zjednoczonych w naszym kraju i pierwsza stała placówka wojsk USA w Polsce”, zachłystywał się minister obrony narodowej i wicepremier Kosiniak-Kamysz. Podczas otwarcia bazy rakietowej usłyszeliśmy także: „Polskie elity są zgodne. Niezależnie od tego, kto rządzi w Warszawie i Waszyngtonie” (Radek Sikorski). Hm… Jeśli w takiej sprawie są zgodne, to czym się różnią? Zawsze drżę, kiedy słyszę o nienaruszalnej jedności i zgodzie dwóch śmiertelnie zwaśnionych plemion politycznych.

Baza powstawała osiem lat. Jej podstawowe zadanie to obrona… USA przed atakiem rakietami balistycznymi wystrzelonymi przez Iran (odwiecznego wroga Polski, nieprawdaż?). Prezydent Barack Obama zastopował budowę, uznając, że zagrożenie ze strony Iranu osłabło. Tarcza podlega Dowództwu Europejskiemu Stanów Zjednoczonych oraz Sojuszowi Północnoatlantyckiemu. W przemówieniach było dużo słów o pokoju. A w tle setki miliardów dolarów wydawane nieprzerwanym strumieniem. W Polsce tylko około miliarda kosztował ów dodatkowy cel dla światowych przeciwników USA.

W czasie tych fanfarad i radości ze stacjonowania u nas amerykańskich żołnierzy kończyłem lekturę wydanej właśnie po polsku książki „Wojna nuklearna” uznanej amerykańskiej dziennikarki, finalistki Nagrody Pulitzera, Annie Jacobsen. To fabularyzowany dokument na temat dynamiki konfliktu nuklearnego, kiedy USA zostają zaatakowane przez Koreę Północną, która wystrzeliwuje rakietę balistyczną. Prowadzeni przez autorkę przez procedury, decyzje, reakcje, rozkazy i działania wojskowych USA

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Trump w Białym Domu

Chyba jeszcze nigdy Polacy nie byli tak przejęci wyborami prezydenckimi w USA. Nawet przed czterema laty, gdy Donald Trump przegrał z Joem Bidenem, zainteresowanie amerykańskimi wyborami było w Polsce mniejsze, a dopiero szturm na Kapitol w wykonaniu zwolenników przegranego wówczas Trumpa pokazał, że w polityce amerykańskiej coś się skończyło, nastaje nowa, niebezpieczna epoka, której twarzą jest właśnie Donald Trump. Stąd to rozemocjonowanie ostatnimi wyborami. Ale mamy je już za sobą.

Dla zwolenników Trumpa w Polsce, skupionych głównie wokół konserwatywnej prawicy, nic zupełnie nie znaczy to, że jest on rozwodnikiem, rozpustnikiem i oszustem podatkowym. Nawiasem mówiąc, te akurat cechy nie odróżniają wielu prominentnych polityków polskiej konserwatywnej – jak sami deklarują – prawicy od prezydenta elekta Stanów Zjednoczonych Ameryki. No, może jeszcze takiego jak on majątku nie udało im się zrobić. Mniejsza z tym. Jakikolwiek by ten Trump był, przez cztery najbliższe lata sprawować będzie urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Prezydenta największej potęgi militarnej i gospodarczej świata, najpotężniejszego członka NATO

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Niezrównane lęki

Zło wieszczyłem przed szkodą, teraz nie mam ochoty dołączać do chóru jęczących wujów – dość mi powiedzieć, że wygrana Trumpa wygląda na początek końca świata, ale świat już się zaczynał kończyć wielokrotnie, a mimo to dzieło globalnego zniszczenia wciąż się nie dokonało. Na nasze szczęście apokalipsa wyraźnie prokrastynuje. Nawet naczelna rodzinna pesymistka tym razem twierdzi, że przecież już raz go przetrwaliśmy, a „Amerykanie są głupi, ale to nie nasz kłopot”. To jednak dość niewyraźne egzorcyzmowanie lęku, bo trumpowski elektorat tak samo myśli o nas – „Europa to nie nasz kłopot” – a jeśli tym głosem ludu przemówi prezydent USA, to w kłopotach możemy się znaleźć. Jednakowoż ośmiolatka rządów Srawa i Prawiedliwości dała się Polsce we znaki bezpośrednio dokuczliwie, a mimo to potrafiliśmy z siebie strząsnąć tę gadzinę – może zatem zwycięstwo starego durnia za oceanem tak łatwo nas z nóg nie zetnie.

Wyposzczona polska prawica ma swój mały orgazm, pisłowie i konfederaci hucznie pokrzykują na Wiejskiej, Andrzejek wyrywnie składa gratulacje – ale to dla nich tylko nagroda pocieszenia, Trump nie może stosować prawa łaski w Rzeczypospolitej, dudni licznik dni Dudy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Robert Walenciak

Trump 2.0. Ani śmieszny, ani straszny

Wola ludu zawsze zwycięża – stwierdził prezydent Joe Biden, gratulując Donaldowi Trumpowi wygranej. To nie jest banalna konstatacja – przypomina, że Ameryka jest demokracją i że wolne wybory są tego nieodzownym elementem. Że dziś z woli ludu władzę w Białym Domu otrzymał Trump, ale cztery lata temu, też wolą ludu, tenże Trump został z Białego Domu wyprowadzony.

Czy to znaczy, że lud jest kapryśny? Nie sądzę, raczej nie wybacza błędów. Spójrzmy na wyniki. W tych wyborach Kamala Harris zdobyła 67 mln głosów, a Trump – 72 mln. Ale cztery lata wcześniej poparcie wyborców kształtowało się na poziomie 81 mln za Bidenem i 74 mln za Trumpem. Innymi słowy, w większym stopniu to demokraci obecne wybory przegrali, niż republikanie wygrali.

Ale wygrali i Ameryka trafia na cztery lata w ich ręce. Niektórzy wyciągają z tego przesadne wnioski. Szaleje m.in. nasze PiS – żąda dymisji Tuska, woła, że Andrzej Duda jest ulubionym Polakiem Trumpa, więc teraz z nim trzeba wszystko ustalać. A politycy PiS dodatkowo donoszą w sztabie prezydenta elekta na rządzącą w Polsce koalicję.

Patrzę na te zachowania z głębokim niesmakiem. Nie rozumiem, dlaczego donoszenie obcym, tak kiedyś przez PiS krytykowane, dziś staje się składnikiem kultury działania tej partii. Nie rozumiem też, dlaczego strategią polskiej polityki ma być ostentacyjna służalczość wobec Ameryki (Radosław Sikorski nazwał to dość celnie) przy każdej okazji i w każdych okolicznościach. Wychodzi tu na wierzch – nawiązuję tym razem do opisów Jarosława Kaczyńskiego – gen poddaństwa, lizusostwa. Tfu…

Przypomnę, że za pierwszej kadencji Trumpa Duda z tym samym poddańczym zapałem wołał, że chcemy w Polsce Fortu Trump. Zostało to zignorowane. Co ciekawe, w wazelinowaniu Trumpa wyrósł mu rywal. Oto bowiem wyczytałem, że na Ukrainie mówi się już, że „plan zwycięstwa Zełenskiego został stworzony z myślą o wygranej Trumpa”. A pomysły, że USA wraz z partnerami będą mogły korzystać z ukraińskich surowców i że ukraińscy żołnierze będą mogli zastąpić żołnierzy amerykańskiego kontyngentu wojskowego w Europie, na pewno go przekonają.

Wyścig do pocałowania pierścienia zwycięzcy trwa. Nie widzę w tym wielkiego sensu. Donald Trump przy całej swojej nieobliczalności funkcjonuje w określonej rzeczywistości. Jako prezydent będzie definiował interesy USA i próbował je realizować. Lecz Ameryka jest dziś słabsza niż 20 lat temu i amerykański prezydent może dużo mniej. Jeżeli czegoś chce, musi się dogadywać, polityka transakcyjna obowiązuje także jego.

Na wysokim szczeblu decydują więc interesy, umiejętności polityczne, a nie przymilne uśmiechy.

Czy komuś to się podoba, czy nie, mamy zatem sytuację, o której politolodzy mówią od kilkunastu lat – utworzył się świat wielobiegunowy. To nie jest nieszczęście, to nowa sytuacja, na którą poważni politycy powinni być od miesięcy przygotowani. I trzeba sobie z nią radzić. Dotyczy to zarówno ekipy Trumpa, jak i polityków europejskich, no i nas samych.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Romanowski Felietony

Lekcja zapomnianego języka

awsze chciałem przeczytać taką książkę. Znając twórczość Erwina Kruka, czekałem, by – jak on o Mazurach – napisał ktoś książkę o Warmii. Obie te krainy zlewają się często w jedną. Co w przypadku Mazur może być o tyle zrozumiałe, że zasięg tzw. powiatów mazurskich w Prusach Wschodnich był płynny. Warmia jednak miała zawsze granice ściśle określone: najpierw jako dominium biskupa warmińskiego w państwie krzyżackim, potem jako księstwo warmińskie podległe królowi Polski. Jednak nawet po likwidującym to księstwo I rozbiorze Rzeczypospolitej Warmia w składzie protestanckiego Królestwa Prus zachowała odrębność: była katolicka.

Kiedy zaczęła mówić własnym głosem? Nie było to łatwe w Prusach, ale nie było też łatwe w Polsce – i wobec Polski. Warmiak Feliks Nowowiejski, twórca muzyki do „Roty” Marii Konopnickiej, traktował swój region jako – pozostający pod panowaniem pruskim – obszar jednorodnej polskości. Augustyn Steffen zbierał warmińskie kurlanty (pieśni), ale i jego autoidentyfikacja była polska. Maria Zientara-Malewska we wspomnieniach „Śladami twardej drogi” (1966) konstatowała z zadowoleniem, że młodzież warmińska „mówi już piękną literacką polszczyzną i nie lubi gwary”. Pisarze ludowi, Seweryn Pieniężny czy Alojzy Śliwa, tworzyli w gwarze, ale podciągali ją pod polski strychulec. Gdyby pisali tak, jak naprawdę się mówi na Warmii, niechby tylko południowej, zarzucono by im, że „kaleczą język polski”.

W wydanej przed paru miesiącami książce Joanny Wilengowskiej „Król Warmii i Saturna” język polski jest „kaleczony” nieustannie.

a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Szahaj Felietony

Tragedia Ameryki

Pamiętam, jak ponad 20 lat temu mój przyjaciel Richard Rorty, wielki filozof amerykański, powiedział mi, że obawia się dojścia faszystów do władzy w USA. Przyznam, że nie potraktowałem jego słów poważnie. Nieźle znając Amerykę, zupełnie nie dostrzegałem tego zagrożenia. Richard widział więcej. Oczywiście lepiej także znał rzeczywistość amerykańską. No i ziściło się. Wprawdzie nazywanie właśnie wybranego prezydenta USA faszystą jest nieco na wyrost, ale niewątpliwie reprezentuje on skrajnie prawicowe siły polityczne, dążące do demontażu amerykańskiej demokracji. Jego ponowne dojście do władzy jest dla mnie szokiem. I to nawet nie z powodu samego Trumpa, ale tych milionów Amerykanów, którzy na niego znów głosowali.

Gdy mieszkałem w Stanach, byłem jak najlepszego zdania o kondycji moralnej Amerykanów. Spotykałem na ogół bardzo prawych ludzi, niezwykle życzliwych, skorych do pomocy, uśmiechniętych i szczerych. Szybko zauważyłem, że niczym tak bardzo nie pogardzają jak kłamstwem. Co się stało z tymi wspaniałymi ludźmi? Jak to możliwe, że wybrali notorycznego kłamcę, oszusta i bufona na prezydenta swojego kraju? Oczywiście już wtedy zauważyłem, że Amerykanie są niezwykle prowincjonalni, co być może częściowo tłumaczy ich dzisiejsze decyzje wyborcze. Nawet amerykańska elita uniwersytecka była zainteresowana przede wszystkim kontekstem amerykańskim, a co dopiero mówić o przeciętnym Amerykaninie. Z reguły jego wyobraźnia nie wykraczała poza własny stan, a czasem hrabstwo. Ignorancja co do reszty świata była zaś szokująca. Mój syn musiał w szkole pomagać nauczycielce odnaleźć Polskę na mapie. Innej moja córka musiała tłumaczyć, że nie wszyscy na świecie mówią po angielsku. Szokujące było też typowe dla Amerykanów przekonanie, że wszystkie kraje europejskie są z definicji komunistyczne albo przynajmniej socjalistyczne. A wynikało ono z założenia, że tylko w takich krajach możliwe są urlopy macierzyńskie, długie urlopy wypoczynkowe i powszechna, bezpłatna służba zdrowia.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Wiatr w żagle

W końcu idę do Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Patrzę najpierw z dala na bryłę nowego budynku, tak ją obsmarowano, że powinna być czarna. Ogólnonarodowa histeria. W środku imponujące przestrzenie, ogrom światła, a jednak największe estetyczne wrażenie zrobił na mnie widok Pałacu Kultury i lasu wieżowców z panoramicznego okna na drugim piętrze. Wstrząsający miejski krajobraz.

Obiektów sztuki na razie niewiele, a te, które są, nie podobają mi się. Zresztą mam problem ze sztuką najnowszą. A przecież wyrobiłem sobie oko i uwielbiam malarstwo, zdarzało mi się o nim pisać. Co mają mówić ludzie, którzy nie mieli treningu estetycznego? Dla nich sztuka nowoczesna to jedno wielkie oszustwo. Z obiektów w muzeum najbardziej, o zgrozo, podobała mi się socrealistyczna rzeźba Aliny Szapocznikow „Przyjaźń” z 1954 r. Obok siebie stoją polski i radziecki robotnik bez rąk. Ten brak rąk, jak w greckich uszkodzonych rzeźbach, robi wrażenie. Naiwny myślałem, że stalinowskie władze na to pozwoliły. Jak ktoś głupieje, to wszystko zmieści się w głowie. Czytam, że rzeźba stała w holu Pałacu Kultury. Gdy wynoszono ją na fali dekomunizacji, okazało się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Hameryko, bo jo cie kochom

Krótka piłka z tymi wyborami w USA, Trump pozamiatał w kilkanaście godzin, żadnych Kapitoli szturmować nie trzeba, faszyści wszystkich krajów zachwyceni. Z głębokim rechotem czytałem polskie komentarze pełne zdziwienia: „Zaskakujące wieści z Kremla. Takiej reakcji Putina się nie spodziewano”. A cóż powiedział prezydent Rosji na wieść o wyborze przez Amerykanów Trumpa? „Mówimy o nieprzyjaznym kraju, który jest bezpośrednio i pośrednio zaangażowany w wojnę przeciwko naszemu państwu” – gratulacji nie będzie, a stosunki dwustronne są najgorsze w historii. A jeszcze wczoraj czytałem, jak Putin pompuje miliony, żeby Trump wygrał, i jak w tym celu destabilizuje sam proces wyborczy. Wszystko to jakoś się nie składa w spójną opowieść. Ale polska miłość do USA jest ślepa i, jak z definicji, nie widzi, bo nie chce i nie może widzieć, czym polityka amerykańska jest w istocie, czym są jej interesy i jak kompletnie nieważna jest w tej perspektywie jakaś tam Polska.

Sięgnąłem ostatnio do ważnej i zajmującej skądinąd książki nieżyjącego już prof. Wiktora Osiatyńskiego „Prawa człowieka i ich granice”.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.