Telefony z pogróżkami, paczki z trumnami, a nawet pobicia – tak rozżaleni przemytnicy mszczą się na celnikach Liwiusz Kanios, celnik z przejścia granicznego w Bezledach, kładzie na biurku przełożonego kartkę z kolumną liczb. – To jest ten numer, z którego od tygodnia ktoś do mnie wydzwania z groźbami – mówi. – Teksty zawsze są te same, wręcz monotonne; żebyś zdechł, sk… wywiozę cię i zabiję, źle skończysz itp. Ten facet jest niezmordowany, dzwoni wszędzie do pracy, do domu, nagrywa się na sekretarkę. Moi rodzice z nerwów spać nie mogą. Mężczyzna nawet się nie denerwuje, nauczył się już żyć w stanie permanentnego zagrożenia. Chociaż na przejściu pracuje zaledwie trzy lata, spotkały go różne przygody. Dostawał paczki z trumnami w środku, próbowano go staranować, gdy wracał po pracy do domu, zmawiano się przeciw niemu po rosyjskiej stronie. A ostatnio ktoś obmyślił nawet sprytną prowokację, zawiadamiając organa ścigania, że przewozi lewe papierosy. Policja zatrzymała go przed Ornetą, gdzie mieszka, i przeszukała cały samochód. Kaniosowi trudno nawet policzyć, ile spraw dotyczących gróźb skierował do prokuratury. W trzech zapadły już wyroki sądowe, jak widać, nikogo jednak nie odstraszyły. Kanios wraz z dwoma kolegami tworzy w Bezledach specjalną grupę operacyjną do walki z przemytnikami. Odróżniają się od innych kontrolujących czarnym kolorem swoich kamizelek, do pomocy mają dwa najlepsze psy w Polsce. Czarnego Faksa od narkotyków i jasną, podpalaną Zojkę – ekspertkę od papierosów. Kiedy pojawiamy się na pasie, napięcie rośnie. Niektórzy woleliby pewnie poczekać parę godzin, aż Kanios z kolegami skończy zmianę, ale teraz nie mają już odwrotu. Operacyjni kątem oka śledzą ich zachowania. Kiedy mija nas jedna z osobówek, dają rozkaz Zojce, ta sprytnie wczołguje się pod rurę wydechową i wyskakuje z paczką westów w zębach, na asfalt sypią się kolejne opakowania z rozerwanego pudła. Pies podrzuca je do góry, obraca w łapach cały uszczęśliwiony, a obserwujący całą akcję ludzie nie wiedzą, czy się śmiać, czy płakać… W białym busie na lidzbarskich numerach Zoja też coś wywęszyła. Celnicy kierują samochód na kanał, do kontroli szczegółowej. W szoferce obok siedzenia pasażera natrafiają na wspawany zbiornik, z którego wyjmują 1,7 tys. paczek LM-mów. – Na tych papierosach najwięcej się zarabia, po 15-16 zł na kartonie – tłumaczą. Wystarczy przeliczyć, 170 razy 16 daje prawie 3 tys. na czysto. Jeden udany kurs, a już ma się niezłą miesięczną pensję. Kiedy towar trafi na Zachód, ma się jeszcze większe przebicie, tam np. marlboro, które w Rosji kupuje się po 3 zł, sprzedawane jest po 4-5 euro. Kierowca busa, młody chłopak w czarnej skórze, nie odzywa się ani słowem, patrzy tylko spode łba, paląc nerwowo jednego za drugim. Celnicy go znają, jakiś czas temu przemycał papierosy przebudowanym samochodem osobowym. Gdy pojazd zajęto, wpadł w szał i łomem porozbijał szyby i maskę. Dziś też ma pecha, chociaż nie jest właścicielem peugeota, pojazd zostaje zajęty ze względu na nielegalne przeróbki. Z przeróbek podobno słynie Litwa. Za przebudowanie samochodu dla celów przemytu płaci się tam nawet do 1,5 tys. dolarów. Płatną usługą jest też pakowanie papierosów w koła. Po rosyjskiej stronie przy ich zakupie klient od razu może sobie zażyczyć zapakowanie. Od jednego koła płaci się po kilka dolarów. Radek Klamka – celnik, nie z grupy Kaniosa, sprawdza właśnie taki samochód. Długo się mozoli nad odkręceniem kół, w końcu nietypowe śruby puszczają. W oponach ciasno upakowane w rajstopy leżą jing-lingi – tanie papierosy w żółtych pudełkach. – Mogli na tym zarobić najwyżej 400 zł, teraz zapłacą tyle kary, jeśli nie więcej – mówi Radek, pompując powietrze do opróżnionych opon. Przemytnicy, ojciec z synem, są spod Mrągowa, czeka ich z Bezled jeszcze daleka droga. Jak oni myśleli dojechać z takim ładunkiem w kołach – wzdycha Radek, kręcąc głową. Młodszy z mężczyzn stara się być grzeczny, starszy, podchmielony z piwem w garści najpierw próbuje nadrabiać miną, pajacuje, wygłupia się. W końcu nie wytrzymuje i naciera hardo na Radka: – Nie boję
Tagi:
Helena Leman