Work&Travel jest rodzajem pielgrzymki, jaką dziesiątki tysięcy studentów odbywają do swojej wizji świata idealnego… Korespondencja z Nowego Jorku Dziennik „Washington Post” obok „New York Timesa” jest najbardziej prestiżową gazetą amerykańską. Czytają go wszyscy najważniejsi ludzie w państwie. Kiedy jeszcze coś się pojawia na okładce weekendowej edycji magazynowej, nie ujdzie z pewnością uwagi prezydenta i Białego Domu. Kiedy więc obok wbitych w nabrzeże morskie pali unoszących słynne molo w kurorcie Ocean City stoją nostalgicznie spoglądające przed siebie dwie ładne dziewczyny i mówią, że przybyły do USA jak do Mekki, a poczuły się obce na obcej ziemi, coś jest nie tak. Bułgarskie studentki Nadieżda Christowa i Radostina Cenowa przybyły do Stanów w ramach programu Work&Travel jak na bal. Wracały z bagażem doświadczeń kopciuchów niższej kategorii. Tyler Currie przerywa swym reportażem pewną magię eleganckiego milczenia wokół W&T. Znanym amerykańskim dziennikarzom „wypada” niewątpliwie bardziej niż samym studentom „obdarowanym” letnią robotą. 88 tysięcy uczestników Program Work&Travel, czyli praca i podróżowanie, który w ubiegłym roku ściągnął na amerykańską ziemię 88 tys. młodych ludzi, głównie, lecz nie tylko z Europy, w tym ok. 8 tys. Polaków, jest odwróceniem tradycyjnego dziejowego porządku emigracyjnego. Ten polegał na podróży do Ameryki, żeby w niej harować i zamieszkać. Dziś praca nie jest celem, lecz tylko środkiem. Służy lepszemu poznaniu Stanów Zjednoczonych i zaszczepianiu wartości, które dobrze wpływają na rozwój tego kraju i jego mieszkańców od wielu lat. Po powrocie do domu dobrze, aby American values przekuwać na polskie wartości czy jakiekolwiek inne, lokalne. Od tego bowiem świat może się zmienić na lepsze. Taka myśl przyświecała autorom ustawy o otwarciu Stanów na świat i stworzeniu rozmaitych warunków ich poznawania poprzez pracę, naukę, kulturę itd., nazwanej od ich nazwisk Fulbright-Hay Act, przyjętej w 1961 r. Jej późniejszym dzieckiem jest program W&T. Udział Polaków w programie jest znaczący, bo 9-, 10-procentowy. Jednak, jak twierdzi jeden z najbardziej wytrawnych ekspertów W&T, poseł Krzysztof Lisek, nie należy się spodziewać dalszego wzrostu naszego udziału, a raczej jego wyhamowania czy wręcz spadku. Silna złotówka, relatywnie wysokie koszty związane z udziałem i podróżą oraz bliskość europejskich rynków pracy otwierających się dla Polaków powodują obniżanie atrakcyjności W&T – stawia diagnozę. Nie ma natomiast obaw, że zmniejszy się liczba uczestników z innych tradycyjnych kierunków, takich jak Rosja, Ukraina, Czechy, Słowacja, Bułgaria, Serbia, Chorwacja i Słowenia. Misja i rzeczywistość – Work&Travel jest klasycznym przykładem starcia idei czy nawet misji programu z brutalnymi realiami rynku pracy – mówi znawca problemu z „New York Timesa”. – Studenci zagraniczni w lecie mogą otrzymać tylko te zajęcia, których nie dotkną się młodzi Amerykanie zainteresowani „pompowaniem” swoich CV i budowaniem karier. Poza tym żaden z nich nie pójdzie do roboty za minimalną stawkę 5,5 dol. na godzinę. Jeżeli przyjmiemy założenie, że przybywający tu muszą ponieść rozmaite koszty wstępne na poziomie około 4 tys. dol., a w programie płacą przecież za swoje utrzymanie, to naprawdę trudno zbilansować całą tę przygodę z Ameryką na zero. Różnicę ma rekompensować miłość do naszego kraju? Bierzemy kalkulator. Trzy miesiące work nawet po 50 godzin tygodniowo daje ich 650. Nawet licząc je po 7 dol., wychodzi 4550. Najtańszy kąt (70 dol. tygodniowo) to w sumie 800. Jedzenie i inne koszty (m.in. transport, telekomunikacja, środki higieny) co najmniej 1 tys. Tak więc już jesteśmy na poziomie 2,7 tys. A jeszcze nie ma travel. Nie wspominając o jakichś pamiątkach, ciuchach czy tradycyjnie taniej w USA elektronice. – Bez ciągnięcia dwóch robót po 70-80 godzin tygodniowo zapomnij, że ci się ta impreza zwróci – mówi dwukrotny uczestnik W&T, Patryk, student politologii z Krakowa. – No chyba że polecisz na jakimś farcie i trafisz ekstraukład. Ja nie trafiłem. Zasuwałem w hotelu w New Jersey po 6,5 na godzinę, a o czeki musiałem walczyć z właścicielem. Patryk przyznaje jednak, że sporo zwiedził. Za pierwszym razem zrobili z trzema kolegami trasę od oceanu do oceanu. Za drugim zwiedził dokładnie Waszyngton, Filadelfię i Nowy Jork. Bez wątpienia podciągnął się językowo. Poznał kilku Amerykanów,
Tagi:
Waldemar Piasecki