Pracownicy sfery budżetowej są największymi ofiarami rządowego programu Wszyscy widzieliśmy w telewizji i internecie „paski grozy” prezentowane przez nauczycieli, na których ich styczniowe wynagrodzenie było o kilkaset złotych niższe niż grudniowe. Tak w pierwszych dniach 2022 r. wybuchła bomba podłożona przez młodych wiceministrów finansów Jana Sarnowskiego i Piotra Patkowskiego pod Polski Ład – sztandarowy program rządu premiera Mateusza Morawieckiego. To oni byli oni odpowiedzialni za przygotowanie zmian w systemie podatkowym, które spowodowały tyle zamieszania. Działo się to wbrew zapewnieniom polityków, że na nowych rozwiązaniach podatkowych stracą tylko zarabiający ponad 12 tys. zł miesięcznie najbogatsi cwaniacy. Tymczasem po kieszeni dostali ci, który mieli być beneficjentami rządowego programu. I to wcale nie zarabiający najlepiej. U nauczycieli hasło Polski Ład wywołuje dziś rozżalenie. W sieci można znaleźć wiele takich wpisów. „Chce mi się płakać. Jestem emerytowanym nauczycielem dyplomowanym. Musiałam dodatkowo podjąć pracę, a teraz zabierają mi 300 zł z pensji W grudniu otrzymałam 3226 zł, a w styczniu 2933 zł, czyli o 293 zł mniej”. „Na Polskim Ładzie straciłem 200 zł. Może to nie jest wiele, ale jednak. Złodziejstwo”. „Kiedy wreszcie przestaną kłamać. Dostałam 345 zł mniej”. Oburzenie wielu internautów wywołała wypowiedź ministra Przemysława Czarnka, domagającego się podania nazwisk nauczycieli, którym obcięto pensje. Czyżby nauczyciele nie rozumieli, że za błędy rządzących zawsze płacą najbiedniejsi? Politycy PiS pytani przez dziennikarzy, jak do tego doszło, najpierw wyrażali niedowierzanie, potem twierdzili, że są to „incydenty”, by w końcu zamilknąć, czekając na wytyczne z Nowogrodzkiej. Najdalej posunął się główny ekonomista Ministerstwa Finansów Łukasz Czernicki, który oświadczył, że „zamieszanie z Polskim Ładem wynika z tego, jak dużym sukcesem może stać się ta reforma”. Na końcu rządzący przyznali, że doszło do „nieprawidłowości”, które zostaną szybko naprawione. Lecz to nie wystarczyło. Dziś Polski Ład jest największą wizerunkową klęską rządu Mateusza Morawieckiego. Publiczne przeprosiny i kajanie się kilku mniej ważnych wiceministrów nie powstrzymało dziennikarzy i polityków opozycji przed poszukiwaniami kolejnych grup, których dotknął Polski Ład. Bardzo wysoko na tej liście znaleźli się kolejni po nauczycielach pracownicy sfery budżetowej. Bo oni są największymi ofiarami rządowego programu. Trudny los co piątego pracującego Polaka W świadomości społecznej praca w budżetówce jest nisko wynagradzana, ale jest to stabilna posada i pewny zarobek, zapewniający względnie bezpieczną egzystencję. Tę sferę tworzą nauczyciele, urzędnicy najniższego szczebla, pielęgniarki, laboranci, pracownicy techniczni służby zdrowia, aplikanci, pracownicy sądów i prokuratur, domów pomocy społecznej, pracownicy socjalni, część osób zatrudnionych w żłobkach i przedszkolach oraz wielu przedstawicieli innych profesji. W sferze budżetowej zatrudniony jest dziś co piąty Polak. Słodko nie było nigdy. Jeszcze w roku 2009 rząd Donalda Tuska zamroził kwoty bazowe, od których naliczano pensje pracowników budżetówki. Taka była reakcja na światowy kryzys finansowy wywołany upadkiem amerykańskiego banku Lehman Brothers. W ostatnich dziesięciu latach kwoty bazowe odmrażano dwa razy. W 2018 r. pracownicy sfery budżetowej otrzymali podwyżkę wyrównującą inflację, a kolejną – o 4,3% – w wyborczym roku 2019. Pracownikom urzędów wojewódzkich podniesiono wówczas pensje nawet o 6,3%. Następną podwyżkę – aż o 6% – rząd Mateusza Morawieckiego przewidział na rok 2020. Zrezygnowano z niej ze względu na pandemię. W ubiegłym roku w budżecie znalazły się jedynie środki na premie. O podwyżkach nie było mowy. Nic dziwnego, że związki zawodowe – OPZZ i Solidarność – gromko zaczęły się domagać podniesienia wynagrodzeń. Andrzej Radzikowski, przewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych, a od listopada zeszłego roku także przewodniczący Rady Dialogu Społecznego, mówił mi, że już latem ubiegłego roku związki ostro domagały się od rządu podwyżki płac dla budżetówki. Takiej, która realnie zrekompensowałaby inflację. – Uważaliśmy, że powinno to być kilkanaście procent. OPZZ i Solidarności chodziło o elementarną sprawiedliwość, gdyż pracownicy tej sfery od lat nie mogli na nic liczyć. Było już jasne, że inflacja będzie wyższa niż 5-6%. A rok 2022 przyniesie kolejne wzrosty cen, więc rząd powinien zgodzić się na podniesienie wynagrodzeń urzędników, nauczycieli, pracowników socjalnych i innych. Jeśli decyzję o zamrożeniu płac w sferze
Tagi:
Andrzej Radzikowski, budżetówka, gospodarka, Jan Sosnowski, KPRM, Łukasz Czernicki, Marek Suski, Mateusz Morawiecki, nierówności, OPZZ, Piotr Patkowski, PiS, płace w Polsce, podatek zdrowotny, podatki, polityka gospodarcza, polityka społeczna, Polski Ład, pracownicy, pracownicy budżetówki, Przemysław Czarnek, Radio ZET, rząd PiS, składka zdrowotna, społeczeństwo, Tarcza Antykryzysowa, zarobki Polaków, związki zawodowe