Nie dam się wsadzić w buty poprzedników, w jakieś rewanżystowskie nastroje Rozmowa ze Zbigniewem Siemiątkowskim, sekretarzem stanu w Kancelarii Premiera, p.o. szefem Urzędu Ochrony Państwa – Obiecywał pan, że do końca stycznia wpłyną do Sejmu ustawy reformujące służby specjalne. Styczeń minął, ustaw nie ma. – To kwestia technicznych opóźnień. Ustawy są już właściwie gotowe. Lada chwila zaakceptuje je rząd i znajdą się w parlamencie. – Jaki jest ich kształt? Czy coś się zmieniło z tego, co zapowiadaliście? – W projektach ustaw jest wszystko to, co wcześniej deklarowaliśmy: rozdzielenie wywiadu i kontrwywiadu, połączenie wywiadu wojskowego z cywilnym oraz utworzenie wspólnoty informacyjnej rządu – instytucji rządowej, na której czele stać będzie szef Agencji Wywiadu i która zajmować się będzie syntezą informacji wywiadu z innymi wiadomościami. – Prezydent Aleksander Kwaśniewski zapowiadał, że będzie interesował się przebiegiem prac nad ustawami dotyczącymi reformy. – Prezydent jest na bieżąco informowany, jestem w stałej z nim łączności. Proces powstawania ustaw toczy się równolegle – w rządzie oraz w ośrodku prezydenckim. – Nie ma tu konfliktu? – To ostatnia rzecz, jakiej mógłbym oczekiwać: żeby był konflikt między rządem a ośrodkiem prezydenckim o służby specjalne. Ten scenariusz mógł powstać tylko w głowach niechętnych prezydentowi i rządowi polityków i dziennikarzy. – Czy wywiad wojskowy i cywilny pogodziły się już z tym, że będą połączone? – Nie ma w ogóle takiego problemu, czy ktoś się na coś godzi, czy nie. Po 11 września nastąpiło coś, co zmusza wszystkich do innego myślenia. W Stanach Zjednoczonych jednym z wniosków, jaki wypłynął z tamtych wydarzeń, jest przekonanie o konieczności scalenia służb wywiadowczych, bo jest ich tam kilkanaście. Również u nas powinniśmy pomyśleć o takim usytuowaniu wywiadu i służb specjalnych, żeby były jak najbliżej ośrodka decyzyjnego, jak najbliżej miejsc, w których zapadają decyzje. Kadry, czystki, czyli buty poprzedników – Onieśmielają pana zarzuty, że dokonuje pan czystek? Że dokona pan kolejnych zwolnień pod pretekstem reformy? – Jest to nieprawdziwy zarzut, w związku z tym nie przyjmuję go do wiadomości. – Ile osób zwolnił pan z zajmowanych stanowisk? – Kilkadziesiąt. Są nadal funkcjonariuszami UOP – niektórzy dostali inny zakres obowiązków, inni znajdują się w grupie rezerwowej i czekają na propozycje. – Pański poprzednik, minister Pałubicki, pierwszej nocy urzędowania zwolnił 17 osób… – Zwolnił jednocześnie ze stanowisk i ze służby. – A ilu ludzi odeszło z UOP w latach 1995-1997, gdy był pan ministrem-koordynatorem? – Miałem wówczas wpływ na odejście czterech oficerów, którzy byli zaangażowani w sprawę Oleksego. – W tej czwórce był gen Libera, szef wywiadu. Pan go zwolnił, a płk Nowek przywrócił do służby. Teraz, gdy został pan p.o. szefem UOP, utrzymał go pan na stanowisku. Dlaczego? – Wynikało to z potrzeb operacyjnych polskiego wywiadu. – Ale nie jest chyba pedagogiczne przekazywanie sześciu tysiącom funkcjonariuszy sygnału, że udział w prowokacji politycznej nie spotyka się z karą? Wręcz jest nagradzany. – Jeżeli chodzi o moją ocenę funkcjonowania gen. Libery, zrealizowałem ją, gdy jako minister spraw wewnętrznych zwolniłem go z funkcji szefa wywiadu. Jego obecna działalność dotyczyła innego okresu. Ma on swój bilans, swoją ocenę. Gen. Libera odszedł, bo uznał, że jego misja się wyczerpała. Myślę, że u podstaw jego decyzji leżało zrozumienie, że człowiek o takiej przeszłości, który ma na swoim koncie uwikłanie się w prowokację polityczną, nie powinien dalej być szefem wywiadu. – Płk Nowek w pierwszym roku swego urzędowania wyrzucił z UOP 600 osób. A pan niedawno powiedział, że z tej grupy szansę powrotu do służb specjalnych ma tylko kilkadziesiąt. Dlaczego tak mało? – Takie są potrzeby. Potrzebą w tej chwili jest, aby wiele osób, które w sposób krzywdzący, na skutek czystki politycznej, znalazły się poza służbami specjalnymi, mogło do nich wrócić. Ich kwalifikacje powinny być w dalszym ciągu wykorzystywane w służbie państwa. Ci ludzie, z taką wiedzą i umiejętnościami, nie powinni zasilać sektora prywatnego. – Ale dlaczego wróci tylko kilkadziesiąt osób, a nie kilkaset? – Bo jest taka potrzeba. Pamiętajmy, że mają miejsce naturalne procesy biologiczne. Poza tym spora część wyrzuconych cztery lata temu znalazła nowe miejsca pracy
Tagi:
Robert Walenciak