Cennik wolności
Na 120 tys. zł wyceniła pani Anna Walentynowicz zadośćuczynienie za prześladowania w czasie stanu wojennego. Przeliczając na twardą walutę, to 30 tys. dol. amerykańskich i trochę mniej euro. Za 120 tys. zł można kupić aktualnie trzy samochody bardzo średniej klasy, dwa ciut lepsze, zwłaszcza z rabatem, albo całkiem porządną brykę. Nie kupi się za to porządnego mieszkania w stolicy, ledwie kawalerkę, chyba że wybierze się życie na prowincji. I na marginesie. Anna Walentynowicz, znana z filmu „Człowiek z żelaza” nakręconego przez Andrzeja Wajdę, nagrodzonego w 1981 r. w Cannes za ówczesną poprawność polityczną, żyje obecnie na marginesie obfitego życia polityczno-konsumpcyjnego. Nie kocha jej lewicowa władza, bo pani Anna zawsze z komuną walczyła. Nie kocha jej postsolidarnościowa formacja, bo pani Anna zarzucała jej zdradę ideałów. Teraz gazety prawicowe kąśliwie o Walentynowiczowskich roszczeniach informują. Niby taka święta, naszych krytykowała, a teraz cnotę niezłomnej traci. Jeszcze niedawno publicyści i historycy spierali się o cenę, jaką musiało zapłacić społeczeństwo za stan wojenny. Z roku na rok cena staje się wymierna i policzalna. Jeszcze dekada i będzie można, po zsumowaniu roszczeń ostatecznie podliczyć koszty represji ówczesnego reżimu wobec opozycjonistów. Ewentualna uciążliwość pani Walentynowicz dla skarbu państwa, czyli obecnych podatników, nie jest wcale taka wielka w porównaniu z premiami za byłą działalność opozycyjną, wypłacanymi sobie przez byłych działaczy. Charakterystyczne, że im działalność opozycyjna jest bardziej wątpliwa, tym chęć pobrania premii większa. Pan Jan Parys, minister od obrony narodowej w podkreślającym patriotyzm rządzie Jana Olszewskiego, człowiek poruszający się w stylizowanym na konspirantów z AK berecie, mąż żony prowadzącej patriotyczno-kulturalny salon na ulicy Saskiej, podebrał, jak ustaliła NIK, 94 tys. zł z kasy Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie. Jako nagrodę za wierną służbę Rzeczypospolitej od ludzi poszkodowanych przez reżim nazistowski. Mógł to uczynić, bo mienił się osobą poszkodowaną przez reżim PRL-owski. Za te zasługi w poszkodowaniu otrzymał wysokopłatne stanowisko w fundacji. Trochę mniej, bo 79 tys. zł, pobrał Jacek Turczyński. Też kombatant walki z PRL, chociaż mniej poszkodowany, bo był za młody na represje. Jacek Turczyński był także niedawno dyrektorem Poczty Polskiej, z nadania ZChN-AWS. Po upadku tej władzy został oskarżony o branie łapówek. Przesiedział wiele miesięcy w areszcie. Wtedy ręczyli za jego uczciwość wybitni dziennikarze III RP. Czy teraz też poręczą za wiceprezesa, który oprócz nagród fundował sobie z kasy fundacji teczki, nesesery, kolacyjki i luksusowe pióra wieczne? Oczywiście, panowie wiceprezesi Parys i Turczyński mogą te premie zwrócić. Ale czy aktualni ludzie honoru są w stanie coś zwrócić? Bronisław Wildstein, znany publicysta czy opozycjonista, wydał zbiór opowiadań „Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością”. Pisze tam o upadku moralnym pokolenia działaczy antykomunistycznych, którym wydawało się, że nowa III RP tylko do nich należy. I w niej wszystko można. Zwłaszcza przekręcić pieniądze. Generalnie żyjemy w czasach komercyjnych, jak komentuje najnowsze pokolenie. Skoro Justyna Steczkowska mogła za szmal pozować na cmentarzu po śmierci ojca, skoro piosenkarka Urszula za reklamę obnaża swą ciążę, skoro „niezależny” krytyk Robert Leszczyński sprzedaje swoją twarz za średniej klasy samochód osobowy, to cóż dziwić się idolom etosu „Solidarności”? Wolność to uświadomiona konieczność. Konieczność wynegocjowania odpowiedniej ceny. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint